
Różnica między starszymi a nowszymi adaptacjami prozy Christie zasadza się na tonie – porównajmy chociażby trzy pierwsze filmy z Margaret Rutherford jako panną Marple z odpowiadającymi im ekranizacjami 4.50 do Paddington, Pani McGinty nie żyje i Po pogrzebie z XXI wieku. Tak samo Poiroty z Peterem Ustinovem są o wiele lżejsze niż Poiroty z Suchetem. Ba, można nawet zauważyć, że odcinki Poirota od ITV z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych są o wiele lżejsze i pełne humoru, a te przypadające na początek nowego stulecia już powoli robią się poważniejsze i mroczniejsze.
Czasami ten zabieg Mroczniej i Ostrzej ma swoje miejsce i jest jak najbardziej uzasadniony. A tak się składa, że powieści Agathy Christie opisują nie tylko krwawe morderstwa, lecz także mroczną stronę ludzkiej natury. Wielokrotnie mamy tam do czynienia z przemocą domową, nienawiścią, nawet rasizmem i uprzedzeniami; a w powieściach Christie nie brakuje psychopatów i potworów w ludzkiej skórze, którzy dopuszczają się czynów ohydnych i przerażających. Mroczniejsze adaptacje Christie wydają się więc być jak najbardziej na miejscu.
Być może właśnie do takiego wniosku doszła brytyjska scenarzystka, Sarah Phelps, kiedy w 2015 roku zaczęła adaptować kolejne powieści Christie, które ukazywały się w grudniu (z małą obsuwą w jednym przypadku, ale jeszcze do tego dojdziemy). Wszystkie z nich były adaptowane już wcześniej w tej czy innej formie, ale tym razem podkręcono im ich mroczny klimat. Efekty były, no cóż, różne.
Omówmy sobie po kolei każdy (no, prawie każdy) miniserial na podstawie Christie, który wyszedł od Sary Phelps. Od razu zaznaczam, że będę walić spoilerami do I nie było już nikogo, Świadka oskarżenia, Próby niewinności i Tajemnicy Bladego Konia – i to zarówno materiałów źródłowych jak i ich różnych adaptacji. Dlatego jeśli jeszcze nie przeczytaliście, ani nie obejrzeliście ich, zróbcie to jak najszybciej, bo warto.
I nie było już nikogo (2015)

I nie było już nikogo znane było dawniej jako Dziesięciu Murzynków (od wyliczanki dla dzieci, która pojawia się w książce i według której morderca zabija kolejne ofiary). Potem – ze względu na poprawność polityczną – zostało przemianowane na Dziesięciu Indian, ale wtedy zaprotestowały organizacje zrzeszające rdzennych Amerykanów. W końcu stanęło na obecnym tytule, będącym ostatnim wersem wyżej wspomnianej wyliczanki dla dzieci. I nie było już nikogo powszechnie uważane jest za jeden z najlepszych kryminałów nie tylko Christie, ale i w ogóle w historii gatunku. Uważne jest również za pierwszy slasher, ponieważ mamy tu mordercę zabijającego ofiary w fantazyjny sposób, a także protoplastkę Final Girls – Verę Claythorne.
Warto tu zaznaczyć, że I nie było już nikogo ma dwa zakończenia. Jest to związane z tym, że Christie przerobiła powieść na sztukę i nadała jej bardziej optymistyczny ton (i nie będzie to pierwsze dzieło Christie, którego zakończenie będzie różnić się w powieści i na scenie; i które będziemy tutaj omawiać). Jeśli chcecie zobaczyć “teatralne” zakończenie I nie było już nikogo, zapoznajcie się z filmem z 1945 roku, który jest trochę komedią, ale trzyma w napięciu.
Ogólny zarys I nie było już nikogo wygląda tak: Dziesięcioro ludzi zostaje zebranych przez tajemniczego pana U. N. Owena na odciętej od świata Wyspie Żołnierzyków. W każdym z pokoi wisi tabliczka z wierszykiem o Dziesięciorgu Żołnierzykach, gdzie w każdym akapicie, na skutek różnych przygód, ubywa jeden żołnierzyk. Również w salonie znajdują się figurki tytułowych wojskowych. Kiedy jednak goście mają już zasiadać do stołu, zostaje puszczona płyta gramofonowa, na której głos oskarża każdego z przybyłych o doprowadzenie do czyjejś śmierci. Wkrótce zaczynają po kolei ginąć, podług słów z dziecięcej wyliczanki, a że łódź będąca jedyną drogą ucieczki, pojawi się dopiero w poniedziałek, muszą spędzić dwa dni w lęku o własne życie i ze świadomością, że któreś z nich jest mordercą.
I nie było już nikogo z 2015 roku zostało bardzo dobrze przyjęte. Mroczniejsza stylistyka pasowała jak ulał do opowieści o paranoi, morderstwie i osądzie za winy.
Raczej pisząc swoją słynną powieść, Christie chciała, aby czytelnicy uważali każdego z “żołnierzyków” za przestępcę, który pada ofiarą seryjnego zabójcy i własnego sumienia. A zbrodnie, za które są karani, są różne, ale łączy je to, że nie można im było nie tylko udowodnić winy, ale też uznać, że do jakiegokolwiek przestępstwa doszło. Mamy tutaj kobietę, która wyrzuciła z domu ciężarną służącą, co w rezultacie doprowadziło do tego, że dziewczyna popełniła samobójstwo; mamy generała, który podczas pierwszej wojny światowej posłał na pewną śmierć kochanka żony; mamy dwójkę służących, którzy nie podali lekarstwa swojej bogatej pani i odziedziczyli w ten sposób pokaźną sumkę; mamy policjanta, któremu mafia zaproponowała łapówkę w zamian za wrobienie niewinnego człowieka i ten człowiek zmarł w więzieniu; mamy lekarza, który po pijaku popełnił błąd w sztuce, młodzieńca, który przejechał dwójkę dzieci, najemnika, który doprowadził do śmierci Afrykanów, sędziego, który nie wziął pod uwagę pewnych dowodów w sprawie i prawdopodobnie przyczynił się do skazania niewinnego, oraz guwernantkę, która nie uratowała tonącego dziecka.
Niemniej jednak, ponieważ są to postaci rozwinięte, mające momenty skruchy i współczucia, przebłyski geniuszu oraz chwile, w których ich działania wydają się zrozumiałe, czytelnik i widz jest skłonny im mniej lub bardziej współczuć. Najwięcej sympatii uzyskują pani Rogers (ze względu na to, że prawdopodobnie była podporządkowana mężowi i nie miała dość odwagi, aby się mu przeciwstawić) i generał Macarthur (ponieważ z powodu popełnionej zbrodni jego żona zmarła z żalu, a podejrzewający coś przyjaciele odwrócili się od niego; w rezultacie w zasadzie czekał na śmierć). Następnymi bohaterami, których widownia zwykle obdarowuje sympatią, są Vera Claythorne, była guwernantka, oraz Philip Lombard, były najemnik… a to dlatego, że wyraźnie zaczynają mieć się ku sobie i często wraca się do Very jako głównej bohaterki (to, że w “teatralnym” zakończeniu okazuje się, że Vera i Lombard nie są tymi, za kogo się podają, a więc nie popełnili zarzucanych im przestępstw, na pewno pomaga im kibicować). Nawet bohaterowie tacy, jak sierżant Blore, Rogers czy doktor Armstrong mają przebłyski skruchy. Mimo to ogólny konsensus jest taki, że pani Brent i Anthony Morstan zasłużyli na to, co ich spotkało (pani Brent usprawiedliwia się, że wyrzuciła z domu grzesznicę, a Morstan bardziej przejmuje się tym, że odebrano mu prawo jazdy, niż tym, że przejechał dwoje ludzi).
Tak czy inaczej, Sarah Phelps wprowadziła – poprzez retrospekcje i halucynacje, które mają odizolowani od reszty świata, świadomi tego, że ktoś na nich poluje, i skonfrontowani ze swoimi zbrodniami “żołnierzyki” – różne dodatkowe elementy, które mają widzowi uświadomić, że to jednak mordercy. W przypadku pani Rogers i generała Macarthura, co prawda, nie zmienia się zbyt wiele (a wręcz pan Rogers okazuje się damskim bokserem, tym samym czyniąc z żony jeszcze bardziej postać, której się współczuje), ale Blore, na przykład, pobił na śmierć swoją ofiarę, bo była homoseksualistą.
Najbardziej jednak zmiana tonu wpływa na Verę Claythorne. Tak, w powieści było mnóstwo scen, w których mieliśmy wgląd w to, jak w jej głowie zaczął się formować plan zabicia małego Cyrila, aby jej ukochany dostał po chłopcu spadek, ale opisy dają nam do zrozumienia, że czuje z tego powodu potworne wyrzuty sumienia. W miniserialu Phelps nie tylko widzimy jak Vera postanawia pozbyć się Cyrila; nie tylko widzimy jak ze spokojem pozwala mu utonąć, przy okazji kreując się na bohaterkę, lecz także widzimy jak kłamie przed sądem i w rozmowie ze zrozpaczonym po utracie bratanka ukochanym interesuje się tylko, czy zamieszkają razem w pięknym domu jego bratowej. Wszelka sympatia, jaką widz mógłby mieć dla Very Claythorne, w zasadzie rozpływa się w jej ostatnich chwilach, kiedy próbuje uratować swoje życie, proponując mordercy, że oskarży o zabójstwa “U. N. Owena” Lombarda, i mówi: “Uwierzyli mi raz. Uwierzą mi znowu.”
No, właśnie, morderca – słynny U. N. Owen, który zebrał w jednym miejscu innych morderców, aby ukarać ich w przemyślny sposób. Poniekąd zmieniając Setona z człowieka oskarżonego o zabicie staruszki w seryjnego mordercę, stworzono ciekawą paralelę między nim a sędzią Wargrave’m. Książkowy Wargrave chciał odejść z hukiem, przy okazji zabijając morderców, którzy wymknęli się literze prawa (zwłaszcza, że umierał na raka), ale serialowy Wargrave wpadł na ten pomysł właśnie po sprawie Setona, który lubował się w bólu i strachu swoich ofiar, i opisał wszystko w pamiętnikach. Wargrave owe pamiętniki przeczytał i tamtejsze opisy go zafascynowały. I też obserwując to, jakie katusze przeżywają “żołnierzyki”, obawiając się o swoje życie, przypominając sobie o swoich winach i widząc wszędzie wrogów, trudno nie dojść do wniosku, że morderca czerpie przyjemność z ich cierpień.
(Poniekąd jedyne, co mogę tej adaptacji zarzucić, to to, że obsadziła w roli Wargrave’a Charlesa Dance’a, który często gra takich genialnych manipulatorów. Tak, na pewno nikt, kto oglądał Grę o Tron, nie kapnie się, że Tywin Lannister stoi za tym wszystkim.)
Wspominałam, że I nie było już nikogo uważany jest za prekursora slasherów. Poniekąd adaptację Sary Phelps ogląda się jak horror – nagle obudzone duchy ofiar “żołnierzyków” pojawiają się jako halucynacje, koszmary nocne albo wspomnienia. To zaś pogłębia wrażenie lęku, poczucia winy i paranoi, które czują “żołnierzyki”. W pewnym momencie Blore pyta nawet Verę i Lombarda o to, czy oni już nie umarli i nie trafili do piekła.
Jest to też miniserial genialny od strony wizualnej – w pewnym momencie, na przykład, Blore siedzi na łóżku, wspominając to co zrobił, i nagle dostajemy kadr, na którym ułożenie mebli i kominka przywodzi na myśl salę sądową, a na ławie oskarżonych siedzi właśnie Blore.
Świadek oskarżenia (2016)

Świadek oskarżenia był krótkim opowiadaniem, ale potem Christie przerobiła je na sztukę. Ponieważ zaś pierwotne zakończenie, w którym morderca unika kary, nie było dla niej satysfakcjonujące, Królowa Kryminału postanowiła, że ześle na niego karmę.
Przed Phelps zaadaptowano Świadka oskarżenia na duży i srebrny ekran dwa razy – w 1957 i 1982 roku. Obie adaptacje są bardziej lekkie w tonie od materiału źródłowego, jednak tytułowego świadka grały dwie legendarne aktorki: Marlene Dietrich i Diane Rigg.
Ale o czym jest Świadek oskarżenia? Otóż pewien młody, bezrobotny mężczyzna, Leonard Vole, zaskarbia sobie sympatię bogatej starszej pani, Emily French. Niestety, wkrótce pani French zostaje zamordowana, a pan Vole jest głównym podejrzanym. Obrona adwokata Vole’a, Johna Mayhew, opiera się na zeznaniach jego żony, Romaine, która potwierdziłaby jego alibi, jednakże wkrótce Romaine Vole zadziwia wszystkich, występując jako świadek oskarżenia. Teraz Mayhew musi dowieźć niewinności klienta, a jednocześnie dojść, dlaczego żona chce pogrążyć męża.
Sarah Phelps postanowiła nie tylko powrócić do zakończenia z opowiadania, ale też uczynić ze Świadka oskarżenia opowieść tragiczną. Już sam John Mayhew zaczyna jako bohater w bardzo smutnym położeniu – mieszka w obskurnym mieszkanku z żoną, a do tego podczas pierwszej wojny światowej stracił zdrowie i syna – a kończy jako postać jeszcze bardziej tragiczna. Ale do tego jeszcze wrócimy.
Zmiana tonu sprawiła, że pani French oraz jej służąca zyskują nową interpretację. W oryginale pani French była, co prawda, zainteresowana Leonardem Vole’m jako mężczyzną, ale tylko dotrzymywał jej towarzystwa i ją zabawiał. W wersji z 2016 Emily French nie tylko jest bardzo imprezową kobietą, lubiącą alkohol i mężczyzn, ale też jest pokazane wprost, że ona i Vole uprawiali seks. Co zaś się tyczy służącej, to w oryginale po prostu nie lubiła Leonarda Vole’a, bo uważała, że wykorzystywał panią French, a potem ją zabił; tutaj jest zakochana w swojej pracodawczyni.
Tak samo jak Vera Claythorne, Romaine Vole zyskuje nieco bardziej okrutny i wyrachowany charakter. Trzeba tu nadmienić, że choć w oryginalnym opowiadaniu i sztuce wydaje się być perfidną kobietą chcącą pogrążyć Leonarda Vole’a i skazać go za zbrodnie, której nie popełnił, ostatecznie wychodzi na to, że to wszystko to gra – ponieważ nikt nie uwierzyłby zeznaniom kochającej żony, Romaine udawała wzgardzoną i nienawistną niewiastę, chcącą pozbyć się męża, a kiedy jej zeznania zostałyby obalone, Leonard zostałby oczyszczony z zarzutów. Ostatecznie jednak opowiadanie kończy się tym, że Romaine mówi: “Ja wiem, że on to zrobił.”; a sztuka – tym, że tuż po uniewinnieniu Leonard odrzuca oddanie Romaine i już ma odejść z kochanką, kiedy nagle Romaine zabija go w afekcie. U Sary Phelps Romaine nie tylko jest gotowa kłamać i grać wredną jędzę, lecz także potem okazuje się równie wielkim potworem, co jej mąż; a Mayhew dowiaduje się o ich spisku, kiedy spotyka ich na wakacjach.
Do pewnego stopnia jest to opowieść o kobietach. Zwłaszcza o żonach, gdyż Alice, małżonka pana Mayhew, stanowi ciekawy kontrast do Romaine Vole. Podczas gdy Romaine udaje zimną, wyrachowaną babę, ale tak naprawdę chce ocalić ukochanego przed śmiercią, Alice Mayhew wydaje się na początku kochającą i oddaną żoną, jednak w końcu mówi mężowi, że go nie kocha, bo kiedy on i ich syn poszli na wojnę, wrócił tylko pan Mayhew i Alice nie mogła mu nigdy tego wybaczyć. Stwierdza nawet wprost, że będzie mu gotować, będzie mu sprzątać, będzie go wspierać i być dumna z jego osiągnięć, ale nigdy nie będzie go kochać. Prawdopodobnie sam Mayhew przeczuwał już wcześniej, że z jego małżeństwem jest źle, bo podczas oglądania występu Romaine Vole, w którym śpiewa ona ckliwą piosenkę o miłości, adwokat się rozkleja. Niemniej jednak przez całą historię próbuje on uszczęśliwić żonę, między innymi, zarobić dobre pieniądze, aby zabrać ją na wakacje do Francji. Toteż odkrycie, że Alice go nie kocha i mu nigdy nie wybaczyła (dodajmy, że następujące zaraz po tym, jak odkrył przekręt Vole’ów) go załamuje.
Nietrudno też doczytać się w pragnieniu pana Mayhew, aby uratować Leonarda Vole’a, pewnego rodzaju drugiej szansy – ponieważ nie udało mu się ocalić syna, widzi go teraz w Vole’u i chce uratować. I to jednak zwraca się przeciwko niemu.
Próba niewinności (2017)

Próba niewinności to jeden z tych utworów Christie, które zostały zaadaptowane jako odcinki Panny Marple, chociaż w oryginale wcale nie były utworami z panną Marple (ostatni miniserial w tym zestawieniu również się zalicza do tej kategorii). Co ciekawe, wcześniej była jeszcze filmowa adaptacja z Donaldem Sutherlandem w roli głównej.
Adaptacja Sary Phelps napotkała małą obsuwę – kiedy była już w postprodukcji, wyszło na jaw, że jeden z aktorów został oskarżony o napaść na tle seksualnym, toteż trzeba było szybko go zmienić i niektóre sceny zrobić od nowa.
Próba niewinności opowiada o rodzinie Argyle’ów – bogatej filantropce Rachel, jej mężu, Leo, oraz ich piątce adoptowanych dzieci. Jedno z dzieci, Jacko, wyrosło na hazardzistę i kobieciarza, wiecznie żądającego od matki pieniędzy. Pewnej nocy, kiedy Rachel odmawia mu kolejnej pożyczki, Jacko wścieka się i grozi przybranej matce śmiercią. Jakiś czas potem Rachel zostaje znaleziona martwa, a Jacko zostaje skazany na śmierć za jej morderstwo. Mija kilka lat, Argyle’owie ułożyli sobie życia, a Leo szykuje się do ślubu ze swoją byłą sekretarką, Gwendą. Wtedy jednak pojawia się doktor Arthur Calgary, który twierdzi, że pamiętnej nocy podwiózł gdzieś Jacko, przeto stanowi dla młodzieńca alibi. To burzy rodzinną sielankę, bo jeśli nie Jacko zabił Rachel, to kto?
Widzowie i krytycy trochę gorzej przyjęli Próbę niewinności niż poprzednie adaptacje w wykonaniu Sary Phelps. Ciągłe przeskakiwanie z przeszłości do teraźniejszości i pokazywanie wyrywków wspomnień sprawiało, że trudno było nadążyć za tym, co się dzieje, zwłaszcza w dwóch pierwszych odcinkach. W odcinku trzecim i czwartym było już lepiej, ale i tak zwiastowało to pogorszenie formy. A kiedy już rok później Phelps wzięła się za Poirota… cóż, pojawił się ogólny konsensus, że nie powinna się za niego więcej brać.
Próba niewinności jest właściwie opowieścią o pozornie szczęśliwej rodzinie – o kobiecie, która chciała mieć potomstwo, ale nie mogła, tak więc zaadoptowała piątkę dzieci z biednych środowisk. Rachel Argyle kreuje się na filantropkę, kobietę, która dała piątce sierot dom i wychowała je jak własne dzieci, ale tak naprawdę rządzi nimi żelazną ręką i wymaga od nich perfekcji w każdym calu.
Każde z nich okazuje się potem problematyczne dla przybranej matki – Micky regularnie dokonuje samookaleczenia, Hester ucieka, aby wyjść za mąż, Mary poślubiła mężczyznę, który ożenił się z nią dla pieniędzy, a Tina ma romans z Micky’m. Ale największą czarną owcą jest Jacko, który buntuje się przeciwko tyranii Rachel i robi wszystko, aby zszokować matkę. W dodatku ma paskudny temperament i miewa napady złości, które wielu ludzi zrzuca na karb jego niskiego pochodzenia.
Kiedy Rachel ginie, rodzina wierzy w to, że Jacko ją zabił (w końcu zawsze były z nim kłopoty), i po osiemnastu miesiącach każdy jakoś układa sobie życie i odzyskuje spokój ducha… chociaż to też w dużej mierze są pozory normalności. I wtedy pojawia się doktor Calgary i burzy ten spokój ducha. Nagle budzą się demony, bo każdy musi sobie znów przypomnieć o tym, co robił w noc morderstwa i dlaczego nienawidził matki. I cóż, w miniserialu z 2018 roku Rachel Argyle nie aprobuje związku najstarszej córki, Mary, z jej mężem, Philipem Durantem; przekupuje męża drugiej córki, Hester, aby ją opuścił, a sama ją odurza i zabiera do kliniki, aby usunięto jej ciążę; i w końcu przeklina swoją trzecią córkę, Tinę, za romans z Micky’m.
W ostatnim odcinku miniserialu widzimy jak Rachel Argyle dowiaduje się w przeciągu jednego święta Bożego Narodzenia o małżeństwie Hester i romansie Tiny i Micky’ego, a także o tym, że jej mąż zdradza ją z sekretarką, Gwendą. Nagle dochodzi do niej jak bardzo jej rodzina jest nieidealna i jak wiele jej umknęło. Prawdopodobnie nawet zaczyna żałować, że zaadoptowała te dzieci, skoro każde z nich okazało się nie takie, jak chciała, a przyniosło jej tylko wstyd, ból i rozpacz.
Sarah Phelps pokusiła się o małą symbolikę w swojej adaptacji Próby niewinności – przez całą opowieść ciągnącym się wątkiem jest bomba atomowa i lęk przed nią. Doktor Calgary z paleontologa staje się fizykiem, który brał udział w Projekcie Manhattan i przyczynił się do stworzenia Fat Mana i Little Boya, i z tego powodu najpierw chce uratować Jacko od stryczka, a potem – gdy dowiaduje się o jego śmierci – odkryć, kto jest prawdziwym mordercą. Argyle’owie mają schron przeciwatomowy, do którego od czasu do czasu przychodziła pani Argyle w chwilach słabości. W pewnym momencie Philip Durant mówi Calgary’emu, że jego pojawienie się było jak bomba, która nagle wybuchła i spowodowała zniszczenia. Poza wątkiem Calgary’ego i metaforą Duranta, ta symbolika bomby nuklearnej ma jeszcze jeden cel: w latach pięćdziesiątych pojawił się koncept rodziny nuklearnej – męża, żony i co najmniej jednego dziecka – jako takiej podstawowej komórki społecznej, a amerykańscy konserwatyści zaczęli ją idealizować. Stąd też dzisiaj ten model rodziny jest krytykowany. Z całą pewnością Rachel Argyle chciała taką rodzinę nuklearną ze swoim mężem Leo i przybranymi dziećmi stworzyć, ale bez względu na jej starania, prawda okazała się być zupełnie inna – żadne z nich nie przystawało do wizji idealnej rodziny, którą Rachel chciała urzeczywistnić.
Miniserial zmienia zakończenie, być może nawet po to, aby jeszcze bardziej podkreślić, że Argyle’owie to nieszczęśliwa rodzina pełna mrocznych sekretów. W oryginale Jacko zaplanował śmierć przybranej matki i namówił do zabicia swoją kochankę, służącą Kirsten; sobie zaś załatwił alibi w postaci doktora Calgary’ego, ale że w książce doktor miał wypadek, a w filmie z Sutherlandem i Pannie Marple – wyjechał na ekspedycję do Arktyki, nie mógł on zeznawać w sprawie Jacko. W miniserialu Jacko jest owocem gwałtu Leo Argyle’a na piętnastoletniej wówczas Kirsten. Ponieważ po przyłapaniu Leo na zdradzie Rachel groziła mu rozwodem (a przez to – odcięciem od łatwego życia), to właśnie Leo rozbił żonie głowę. A że Jacko akurat dowiedział się, kto jest jego matką i doszedł do tego, kto jest ojcem, kiedy został złapany, oświadczył ojcu, że zamierza opowiedzieć o całej historii ławie przysięgłych, tym samym rujnując reputację pana Argyle’a. Właśnie dlatego Leo opowiedział komisarzowi, że Jacko sypiał z jego żoną, a komisarz zaaranżował pobicie chłopaka na śmierć w areszcie. Kiedy rodzina dowiaduje się, co się stało, postanawia ukarać przybranego ojca, zamykając go w schronie.
Sam doktor Calgary jest w o wiele bardziej smutnym położeniu, niż w pozostałych wersjach. Jego uczestnictwo w Projekcie Manhattan i świadomość, że przyczynił się do śmierci wielu ludzi, odbiło się na jego stanie psychicznym – w noc morderstwa Rachel akurat uciekł z zakładu psychiatrycznego, a po podwiezieniu Jacko, został znów złapany. Teraz desperacko próbuje pomóc Argyle’om dociec prawdy, ponieważ chce zrobić coś dobrego i odkupić swoją wielką winę. Przez całą historię walczy z przeciwnościami – zarówno zewnętrznymi, jak i wewnętrznymi – i pod wieloma względami jego walka jest godna podziwu. Niemniej jednak w pewnym momencie zostaje odstawiony na bok – to nie on demaskuje mordercę, tylko Argyle’owie. Poniekąd jest to rozczarowujące.
Tajemnica Bladego Konia (2020)

W końcu dochodzimy do najnowszej adaptacji Christie w wykonaniu Phelps. A tak się składa, że oryginalna Tajemnica Bladego Konia uratowała paru ludziom życie – dzięki tej książce rozpoznano zatrucie talem, a to z kolei pomogło prawidłowo zdiagnozować kilka beznadziejnych przypadków, zapobiec niedoszłemu zabójstwu, a nawet dopaść seryjnego mordercę.
Wszystkie trzy powstałe dotąd adaptacje Tajemnicy Bladego Konia – film z 1997 roku, odcinek Panny Marple i miniserial Phelps – nawiązują w pewien sposób do Makbeta, a dokładnie – do trzech wiedźm. Jest to poniekąd zrozumiałe, biorąc pod uwagę to, że w Tajemnicy Bladego Konia wszystko kręci się wokół trzech kobiet, które podobno są w stanie zabić kogoś na odległość za pomocą czarów. Miniserial jednak podkręca bardziej horrorowy aspekt tej historii i kończy się dość niejednoznacznie.
Oryginalna fabuła Tajemnicy Bladego Konia zarysowuje się tak: Niejaka Jessie Davis na łożu śmierci przekazuje księdzu na spowiedzi listę nazwisk. Sam ksiądz ginie niedługo potem od ciosu w głowę, ale policja odnajduje listę i zaczyna szukać ludzi, których nazwiska na niej widnieją. Jednym z ludzi, których sprawdzają, jest Mark Easterbrook, który twierdzi, że nigdy nie słyszał nazwisk pozostałych ludzi. Niedługo potem odkrywa, że trzy osoby z listy zmarły, niby to z przyczyn naturalnych, jednak dowiaduje się też, że wszystkie śmierci łączy w pewien sposób gospoda “Blady Koń” w Much Deeping, gdzie trzy kobiety podobno potrafią zabić człowieka na odległość, rzucając na niego klątwę w zamian za pieniądze.
Phelps przedstawiła to trochę inaczej – po pierwsze nie ma księdza Gormana, który ginie, zabierając listę na policję. Policjanci znajdują ją przy ciele Jessie Davis, która umarła na ulicy. Po drugie – Mark Easterbrook niedawno ożenił się z Hermią (kobietą, z którą w oryginale się spotykał, a którą w ostateczności odrzucił na rzecz Ginger – dziewczyny, z którą prowadził prywatne śledztwo), jednocześnie wciąż wspomina śmierć swojej pierwszej żony i zdradza obecną z pewną młódką. Po kolejnej upojnej nocy budzi się obok martwej kochanki i postanawia uciec z miejsca zdarzenia. Potem zostaje wezwany w sprawie Jessie Davis, ponieważ jego nazwisko widnieje na liście, którą znaleziono przy niej. Tak się składa, że jest na niej również nazwisko jego kochanki i chrześniaka. Później, od niejakiego Osbourne’a – innego człowieka, którego nazwisko znajduje się na liście zmarłej – Mark dowiaduje się o “wiedźmach” z Much Deeping i o tym, że umieją one zabijać na odległość za pomocą czarnej magii. Ponieważ Mark ma podstawy sądzić, że jego zmarła żona była w Much Deeping, postanawia tam pojechać i rozpocząć własne śledztwo. Jednocześnie coraz bardziej gotów jest uwierzyć, że klątwa jest prawdziwa; i że ktoś chce go zabić.
Najbardziej kontrowersyjną zmianą w tej adaptacji jest główny bohater – z miłego młodzieńca, pracującego wraz z Ginger nad odkryciem prawdy, zmienia się w potwora. Zaczyna jako człowiek, który wciąż opłakuje pierwszą żonę, Delphine, ma całkiem porządne stosunki z chrześniakiem, Davidem, i jego ciotką, i chce dojść do prawdy o tym, co kryje się za listą, na której widnieje nazwisko jego, jego kochanki i chrześniaka. Mimo że ma pewne wady i pewne jego zachowania są godne potępienia, kibicujemy mu, mniej lub bardziej. Tak jak w przypadku “żołnierzyków”, Mark Easterbrook ma przebłyski współczucia, poczucia winy i lęku, a wiele z jego mniej chwalebnych zachowań można zrozumieć. Jednocześnie w miarę jak go poznajemy, widzimy, jak traktuje swoją obecną żonę – zaniedbuje i zdradza ją, kiedy ona sama stara się dać mu dobry dom. Paranoja i lęk o własne życie sprawiają, że Mark Easterbrook robi i mówi okropne rzeczy, aż w końcu Hermia zaczyna bać się, że mąż ją zabije. W pewnym momencie sam korzysta z usług “wiedźm”, aby pozbyć się inspektora Lejeune’a, toteż kiedy wreszcie wychodzi na jaw, że w przypływie zazdrości Mark doprowadził do śmierci Delphine, widz nie jest tym specjalnie zaskoczony.
Gdyby nie ta gruntowna zmiana w charakterze głównego bohatera, byłaby to całkiem interesująca adaptacja. Tak naprawdę jednak Tajemnica Bladego Konia najlepiej sprawdza się jako thriller lub horror, a nie jako adaptacja. Oglądając miniserial, na pewno nasuwają się skojarzenia z oryginalnym Wicker Manem – mamy tutaj przeplatające się wątki wiary, okultyzmu, grzechu i pogaństwa.
(I jakby się nad tym głębiej zastanowić, pójście w stronę thrillera/horroru pasuje do Tajemnicy Bladego Konia, zważywszy na to, że książkowy pierwowzór opiera się na pomyśle klątw na zlecenie i w pewnym momencie książkowy Mark Easterbrook bierze udział w rytuale rzucania klątw i ów rytuał wstrząsa nim dogłębnie.)
W przeciwieństwie do innych adaptacji Tajemnicy Bladego Konia, miniserial sugeruje nam, że tytułowe “wiedźmy” nie tylko nie wiedzą nic na temat tego, że są częścią szeroko zakrojonej operacji mającej na celu zabijanie za pieniądze (a wręcz dopiero zaczynają się tego domyślać i ich działania skłaniają Jessie Davis do napisania listy), ale też, że mają rzeczywiście jakieś moce wróżenia. A już zakończenie jest cudownie niejednoznaczne i satysfakcjonujące.
Podsumowanie
Oglądając ponownie wszystkie trzy adaptacje Christie według scenariusza Sary Phelps, doszłam do wniosku, że mimo iż niektóre decyzje były co najmniej wątpliwe, to same miniseriale są interesującym doświadczeniem. Na pewno na ich korzyść świadczą malownicze zdjęcia, gdzie poszczególne sceny wydają się wręcz ociekać symboliką (po ponownym obejrzeniu zdałam sobie sprawę z tego, że Phelps umieściła w każdym miniserialu przynajmniej jedno ujęcie z obrazem Agnus Dei Francisco de Zurbarána w tle). Wydaje mi się też, że akurat I nie było już nikogo, Świadek oskarżenia, Próba niewinności i Tajemnica Bladego Konia mają na tyle mroczną tematykę, że tonacja Mroczniej i Ostrzej im nie tylko nie zaszkodzi, ale wręcz będzie do nich pasować jak ulał.

Niestety, oznacza to też, że niektórzy bohaterowie bardziej dostaną od życia albo okażą się większymi łajdakami, niż byli w oryginale. A jakoś tak się złożyło, że ostatnio zaczęło nam, jako widzom, bardziej przeszkadzać takie odzieranie dzieł kultury z nadziei i ideałów, bo “to nie jest dorosłe”. Dlatego Poirot w miniserialu Phelps został źle przyjęty.
No właśnie – na pewno zauważyliście, że nie omówiłam ABC z Johnem Malkowicem. To dlatego, że postanowiłam poświęcić adaptacjom ABC oddzielny artykuł.