Fandomy Po Latach · Listy top #

Fandomy Po Latach – Moje pięć ulubionych animacji Dreamworks

Nasza podróż po moich dawnych fandomach trwa nadal i czas przyjrzeć się nie jakiemuś konkretnemu fandomowi, a wytwórni, która przyczyniła się do powstania kilku z nich.

Wiecie, jakoś tak się złożyło, że rozpływanie się wielu fanów i krytyków nad filmami Pixara sprawiło, że miałam opory przed ich obejrzeniem. Ale był taki okres czasu, kiedy Pixar miał poważnego rywala w postaci produkcji Dreamworks i cóż, przemawiały one do mnie nieco bardziej. Do tego stopnia, że wiele z tych filmów nadal lubię sobie puszczać od czasu do czasu (wraz z różnymi odcinkami specjalnymi i niektórymi serialami, które powstały na bazie tychże filmów). Co więcej – wiele animacji Dreamworks po latach zostało odkryte na nowo, zwłaszcza że poruszały tematy, które dzisiaj są bardziej aktualne.

Pomyślałam, że przedstawię Wam listę moich ulubionych filmów Dreamworksu. Niektóre pozycje już znacie i zdarzyło mi się o nich pisać na tym blogu, ale pomyślałam, że powiem też coś niecoś o tym, co potem z tych filmów wynikło po latach.

Miejsce piąte: Shrek Trzeci

Oczywiście większość ludzi kojarzy Shreka i nawet wspomina z pewnym rozrzewnieniem pierwszą część. Dzisiaj Shrek już jest trochę zmęczoną marką, po części ze względu na memy, które o nim powstały (i historię o tym, że animatorzy, którzy źle pracowali przy produkcji Księcia Egiptu, byli wysyłani za karę do pracy przy Shreku); a po części dlatego, że dorobił się sequeli i spin-offów (film i serial o Kocie w Butach, anyone?). No i jeszcze jest kwestia tego, że z powodu Shreka przez dłuższy czas Dreamworks było kojarzone głównie jako wytwórnia robiąca animowane parodie różnych gatunków literackich i filmowych.

Kolejne sequele są nierówne względem oryginału. A już na pewno wielu ludzi uważa, że Shrek Trzeci jest najgorszy ze wszystkich czterech.

Z wyjątkiem mnie. Bo ja właśnie Shreka Trzeciego lubię najbardziej ze wszystkich czterech. Ba – podoba mi się nawet to, co wszyscy krytykują, czyli wątek księcia Artiego, ponieważ dobrze łączy się z motywem przewodnim dzieci i rodzicielstwa w Shreku Trzecim.

Ogólnie rzecz biorąc, mam taką teorię, że filmy o Shreku egzaminują różne etapy w związku (być może nawet kiedyś napiszę Wam o tym artykuł), a Shrek Trzeci jest właśnie o momencie, w którym w związku pojawiają się dzieci i jakaś większa odpowiedzialność w ogóle (tutaj reprezentowana przez przejęcie władzy w Zasiedmiogórogrodzie). Fiona użera się z innymi księżniczkami, które – same nie będąc matkami – wieszczą, że dziecko sprowadzi na jej związek ze Shrekiem rutynę. Shrek natomiast nie chce zostać królem, po części dlatego, że niespecjalnie uśmiecha mu się żyć jak monarcha i po części dlatego, że chciałby wrócić na swoje bagno; a z drugiej strony świadomość, że zostanie ojcem napawa go przerażeniem, bo sam miał dość napięte stosunki z ojcem i boi się powtórzenia błędów rodziciela. Zauważcie też, że dwaj przyjaciele Shreka – jego kompan Osioł i Kot w Butach – są też na innych etapach swojego życia: Kot jest zadeklarowanym kawalerem, a Osioł ma własne dzieci. Obaj oferują mu wsparcie na różne sposoby.

Nastoletnia wersja przyszłego króla Artura, która została właściwie porzucona przez ojca, jest tutaj po to, aby Shrek nie tylko ją pokierował we właściwym kierunku, lecz także sam miał taki przedsmak rodzicielstwa i nabrał pewności siebie. Shrek zresztą przekazuje Artiemu lekcję, którą sam kiedyś musiał przyswoić, a Artie z kolei wykorzystuje ją w finale filmu.

Ponadto podobała mi się w tym filmie ta średniowieczna wersja amerykańskiego liceum – jest w tej scenie, w której Shrek, Osioł i Kot w Butach przybywają do szkoły Artiego pewien urok.

Miejsce czwarte: Potwory kontra Obcy

Skoro już mówimy o animacjach Dreamworksu, które są parodią gatunków filmowych, Potwory kontra Obcy to jeden wielki list miłosny dla kina klasy B. Każdy z tytułowych potworów to parodia innego klasycznego flicka sci-fi – Susan (czyli Gigantica) to bohaterka Ataku kobiety o pięćdziesięciu stopach wzrostu, Zaginione Ogniwo to Potwór z Czarnej Laguny, Insektozaurus to Mothra, BOB to Blob – zabójca z kosmosu, a jeden z moich ulubionych naukowców, Profesor Kraluch, to Mucha.

Po latach zdałam sobie sprawę z tego, że sam wątek Susan jest bardziej „dorosły”, niż cała reszta filmu. Chodzi mi o to, że zaczyna się on od ślubu Susan z jej narzeczonym Derekiem, a potem nagle spada na nią meteor, Susan rośnie do niesamowitych rozmiarów i zostaje zabrana do Strefy 52. Przez resztę Potworów kontra Obcych Susan w zasadzie odkrywa na nowo siebie, akceptuje swoją odmienność i zdaje sobie wreszcie sprawę z tego, że Derek w zasadzie podporządkowuje wszystkie wspólne plany w ich związku swojej karierze. To jest wątek, który widziałabym bardziej w aktorskiej komedii science-fiction, niż w animacji Dreamworksa.

Poniekąd to, że w zasadzie z żadnym z Potworów Susan nie kończy w związku, też jest na plus. Nawiązuje się między nią a nimi kamractwo, Potwory pomagają jej zrozumieć samą siebie, a w finałowej potyczce ona ratuje życie im i oni jej, ale nigdy nie zawiązuje się między nią a którymś z nich jakaś romantyczna relacja. Również w kolejnych materiałach – wszystkich około-halloweenowych krótkometrażówkach i w serialu animowanym – nie dali jej żadnego love interesta. I ja to szanuję.

No właśnie, krótkometrażówki do Potworów kontra Obcych też stoją na wysokim poziomie. Wspominałam Wam o Dyniach mutantach z kosmosu, ale jak tylko bierze mnie chęć na obejrzenie oryginalnego filmu (bo mi mało tych postaci), zaraz biorę się za speciale. Może niekoniecznie Noc Żywych Marchwi, ale, na przykład, Ucieczka BOBa, która dzieje się kilka lat wcześniej i opowiada o próbie ucieczki Karalucha, Ogniwa i BOBa ze Strefy 52, jest genialna.

I wiecie, przez lata spodziewaliśmy się, że Potwory kontra Obcy nie będą miały kontynuacji ponad te krótkometrażówki, bo to „zamknięta historia”. Aż tu pewnego dnia nagle się okazuje, że Nickelodeon zrobił serial o tym, jak do Strefy 52 przybywają nowi kosmici i jak współżyją z Potworami. Niestety, choć serial miał kilka fajnych odcinków, ogólnie rzecz biorąc był średniej jakości, tak więc nic dziwnego, że go anulowali po pierwszym sezonie.

Miejsce trzecie: Pingwiny z Madagaskaru

Choć nigdy nie podobała mi się specjalnie seria filmów Madagaskar, to serial o Pingwinach z Madagaskaru ma specjalne miejsce w moim sercu – lubię tę szczególną dynamikę, która istnieje pomiędzy Pingwinami; lubię to, że serial tworzy lore, gdzie istnieje więcej pingwinich komandosów (wujek Nigel kopie tyłki), i lubię to, że z czasem Pingwiny dorobiły się różnorodnej Galerii Łotrów – od Savia po Czerwonego Wiewióra i Agenta X. Toteż zrozumiałe było, że kiedy do kin wchodził pełnometrażowy film tylko o Pingwinach z Madagaskaru, zamierzałam na niego pójść.

Jeśli jest się fanem serialowych Pingwinów z Madagaskaru, ten film jest wtórny i miejscami nie ma sensu. Nie tylko ośmiornica Dave wydaje się nieco gorszą wersją Doktora Bulgota, lecz także sam wątek Szeregowego, który musi się sprawdzić jako pełnoprawny członek drużyny, wydaje się absurdalny, biorąc pod uwagę to, że Szeregowy w kreskówce wielokrotnie miał możliwość zademonstrować swoją zaradność. Z drugiej strony film ma kilka momentów, które to wynagradzają: spotkanie Pingwinów jako dzieci, to, że Skipper zgadza się podlegać Północnemu Wiatrowi, aby uratować Szeregowego; mnóstwo małych, ciepłych scen między poszczególnymi Pingwinami, a w końcu moment, w którym Szeregowy ratuje sytuację i reszta oddziału uznaje jego zasługi.

Koniec końców, jest to film dla fanów Pingwinów z Madagaskaru – Pingwiny są tam tak samo kompetentne i tak samo zabawne, jak zawsze, ale są też tam momenty, w których, nieco bardziej niż w serialu, Pingwiny są bardziej poważne (wszak Skipper przeżywa chwilę zwątpienia jako dowódcy). Dla mnie jest to prequel do serialu, choć rozumiem tych, którzy wolą traktować go jako alternatywną rzeczywistość.

Miejsce drugie: Megamocny

No i tutaj mamy film, który swego czasu nie był jakimś wielkim sukcesem, ale z czasem zyskał po latach na znaczeniu.

Faktem jest, że kiedy pierwszy raz obejrzałam ten film w kinach, oszalałam na jego punkcie. Najlepsze jest to, że nie spodziewałam się po nim czegoś nadzwyczajnego i wybrałam go, bo inne propozycje nie wydawały mi się szczególnie ciekawe… ale wyszłam z tego seansu zachwycona. Zachwycił mnie główny bohater, jego historia, jego relacje z pomagierem, a nawet Metro Man. Z czasem zaowocowało to wieloma rozkminami nad tym filmem, a także wieloma fanfikami o Megamocnym, Minionie i Metro Manie (próbowałam też zrobić serię historii o Metro Manie, ale napisałam tylko dwa rozdziały).

Poświęciłam Megamocnemu jako postaci wpis w Maratonie z Villain Protagonist i wspomniałam o Metro Manie jako Substytucie Supermana. Faktem jest jednak to, że po latach oglądania MCU i Arrowverse, zaczęłam też wychwytywać kilka mniejszych lub większych nawiązań do historii o superbohaterach – od Bane’a, który spędził dzieciństwo w więzieniu, poprzez Muzeum Flasha, a na pierwszym wspólnym locie Supermana i Lois Lane w filmie Donnera skończywszy.

Wspominałam, że po latach Megamocny zyskał na znaczeniu. Po części jest to spowodowane tym, że po przesyceniu opowieści o superbohaterach taka, w sumie nie-cyniczna, dekonstrukcja tych opowieści jest powiewem świeżości. Ale po części chodzi też o Hala Stewarda, który w każdej innej historii byłby biednym, pomiatanym nerdem, a tutaj jest przestrogą przed „miłymi facetami”, którzy myślą, że dziewczyna jest im winna randkę. Dzisiaj częściej zwracamy na takie postaci i osoby uwagę, a Megamocny był jednym z niewielu filmów, który pokazał toksyczność takiego myślenia.

Niestety, w porównaniu z innymi pozycjami na tej liście Megamocny wydaje się być zaniedbywany przez Dreamworks. Podczas gdy inne klasyki tej wytwórni otrzymują kilka krótkometrażówek, sequele, a nawet seriale, Megamocny doczekał się tylko Guzika Zagłady, gry i kilku komiksów. Niektórzy zrzucają winę za to na Jak ukraść Księżyc i na popularność minionków, które „przyćmiły perełkę, jaką jest Megamocny”, ale ja lubię obie franczyzy, więc nie mam Gru tego za złe. Mimo wszystko chciałabym, aby Megamocny miał przynajmniej jakieś świąteczne speciale.

Miejsce pierwsze: Kung Fu Panda

Nie mogło tutaj zabraknąć jednego z moich ulubionych filmów. Niedawno powtórzyłam sobie nie tylko pierwszą część, ale też pozostałe filmy z trylogii, krótkometrażówki i niektóre z moich ulubionych odcinków Kung Fu Pandy: Legendy o Niezwykłości.

Dalej uważam, że jest to jedna z najlepszych serii Dreamworksu – nadal jest zachwycająca pod względem wizualnym, choreograficznym i muzycznym, a do tego ma mnóstwo ciekawych, wielowymiarowych postaci i z czasem rozwija ich przeszłość. Trzy krótkometrażówki – Sekrety Potężnej Piątki, Sekrety Mistrzów i Sekrety Zwoju – są poświęcone przeszłości mistrzów kung fu i pokazują, na przykład, jak Shifu adoptował Tygrysicę, jak Oogway przekonał Mistrza Nosorożca, Mistrza Bawoła i Mistrza Krokodyla do walki o sprawiedliwość, i jak Potężna Piątka stała się drużyną, a Po zakochał się w kung fu. Nie miałam jednak okazji obejrzeć Kung Fu Panda: The Paws of Destiny, ale może kiedyś ten serial obczaję.

Moim ulubieńcem na zawsze pozostanie w tej serii Shifu, który – co prawda – z czasem staje się o wiele bardziej podobny do Oogwaya (co wynika z tego, że osiągnął wewnętrzny spokój i stan umysłu swojego mistrza), ale wciąż jest jednym z moich ulubionych postaci mentorskich. Poza tym, najciekawsze odcinki Legendy o Niezwykłości poświęcone są właśnie jemu (i wciąż żałuję, że Shirong nigdy nie powrócił; poświęciłam mu jednak fika).

I wiecie, Dreamworks stworzył wiele zachwycających filmów, które można uznać za małe arcydzieła, tak pod względem animacji, jak i fabuły. Wielu ludzi rozwodzi się nad tym, jak wspaniały jest Książę Egiptu (zwłaszcza w porównaniu z innymi filmami biblijnymi) albo jak wspaniałe jest Jak wytresować smoka czy Strażnicy Marzeń (a i Wielka Czwórka zrobiła swoje). Dla mnie takim małym arcydziełem jest Kung Fu Panda i wszystko, co z nią związane.

Podczas ostatniej wizyty w kinie, widziałam zwiastun Bad Guys. Na początku nie byłam nim zainteresowana, ale kiedy okazało się, że to film Dreamworksa, od razu moje zainteresowanie wzrosło. Prawdę mówiąc, dawno nie słyszałam o żadnej filmowej produkcji z tej wytwórni, więc Bad Guys uważam za taki powrót Dreamworksa do gry. Prawdopodobnie sprawdzę tę animację, i kto wie – może będzie ona nowym hitem.

3 thoughts on “Fandomy Po Latach – Moje pięć ulubionych animacji Dreamworks

    1. No cóż, klasa sama w sobie XD. I raz film biblijny zrobiony z troską (twórcy się konsultowali z ekspertami żydowskimi, chrześcijańskimi i muzułmańskimi).

Leave a Reply