Krótka notka

Krótka notka o „Strażnikach Galaktyki Vol. 3”

Strażnicy Galaktyki Vol. 3 - plakat

Właściwie od Doktora Strange’a i Multiwersum Obłędu (czyli tak od maja zeszłego roku) nie byłam na żadnym filmie Marvela. Tak jak zapewne większość ludzi, już od dłuższego czasu MCU mnie nie powala i w zasadzie trudno mi być nim zainteresowaną.

Jednakże Strażnicy Galaktyki zajmują w moim życiu szczególne miejsce. Nie tylko dlatego, że obie części są jednymi z moich ulubionych odsłon MCU, lecz także dlatego, że byli oni dla mnie źródłem inspiracji. Dlatego właśnie postanowiłam, że na trzecią część Strażników Galaktyki wyjątkowo się wybiorę. Szczególnie, że miał to być film w zasadzie o Rockecie i jego przeszłości, a ja Rocketa jednak bardzo lubię.

Specjalnie nie oglądałam zwiastunów (no może poza jednym puszczanym w kinie) ani żadnych recenzji tego filmu, tak więc nie wiedziałam czego oczekiwać.

Fabuła zarysowuje się tak: jakiś czas po wydarzeniach z Avengers: Endgame Strażnicy Galaktyki osiedli na Knowhere i utworzyli z niej tętniącą życiem kolonię. Wielu z nich nadal próbuje jednak radzić sobie ze swoimi demonami – Star-Lord nadal nie przebolał tego, że Gamora, którą znał, zginęła i została zastąpiona przez swoją alternatywną wersję, która go nie pamięta; Kraglin nadal nie opanował strzały Yakka, którą zostawił mu Yondu (do tego kłóci się z telekinetyczną suczką Cosmo), Nebula nadal chodzi wkurzona (choć jest też bardziej otwarta na ludzi), a Rocket nadal rozpamiętuje swoje smutne dzieciństwo jako obiektu doświadczalnego. I tak oto nagle na Knowhere wbija Adam Worlock – należący do rasy Suwerennych potężny byt o umyśle dziecka – i próbuje porwać Rocketa. Podczas potyczki z Worlockiem Nebuli udaje się przebić go mieczem, ale Rocket zostaje ciężko ranny. A że Wielki Ewolucjonista – naukowiec, który zmodyfikował szopa genetycznie i cybernetycznie – zamontował mu w ciele zabezpieczenie, które bez wprowadzenia odpowiedniego kodu uniemożliwia udzielenie jakiejkolwiek pomocy medycznej jego „dziełu”, Strażnicy muszą ten kod znaleźć. Dlatego wybierają się do laboratorium OrgoCorp, w którym Wielki Rewolucjonista przeprowadza swoje eksperymenty. Co więcej – zmuszeni są skorzystać z pomocy Gamory, która niedawno dołączyła do Łowców.

Jak wspominałam wyżej, jest to właściwie film o Rockecie. Co prawda, przez większość filmu jest on nieprzytomny, ale z jednej strony mamy przyjaciół, którzy za wszelką cenę chcą uratować mu życie, dlatego szukają informacji na jego temat w archiwum Wielkiego Ewolucjonisty i boją się o życie kompana; a z drugiej strony pogrążony w comie Rocket śni o swoim dzieciństwie w OrgoCorp.

Rocket w Strażnikach Galaktyki 3.
Młody Rocket w Strażnikach Galaktyki 3.

Do tej pory tylko słyszeliśmy o tym, że Rocket był eksperymentem naukowym. Widzieliśmy jego wygolone plecy w Kyln, jeden członek Korpusu Nova przez dłuższy czas zwraca się do niego naukowym desygnatem 89P13, podczas bójki w Knowhere sam szop zaczyna krzyczeć, że nie prosił się o to, aby być „jakimś małym potworkiem”, a kiedy w drugim filmie ucieka wraz z Yondu, dawny przywódca Łowców porównuje naukowców z OrgoCorp do swoich rodziców, którzy sprzedali swoje dziecko w niewolę (a przez to – tak jak Yondu – Rocket ma problemy ze zbliżeniem się do innych). Krótko mówiąc – przez te wszystkie lata przeszłość Rocketa jako królika doświadczalnego kładła się cieniem na jego życiu. W Strażnikach Galaktyki Vol. 3 zaś wreszcie widzimy jego dzieciństwo – widzimy małego Rocketa, który jeszcze nie jest tak cyniczny, jak w dorosłym życiu; który przejawia zdolność do nieliniowego myślenia i pomaga nawet Wielkiemu Ewolucjoniście rozwiązać problem z jego pracą; który ma przyjaciół podobnych do siebie i dzieli z nimi marzenia. Wreszcie widzimy jak zostaje oszukany i traci wszystko. Jest to tym bardziej smutne, że ten mały Rocket wydaje się taki niewinny, taki bezbronny i taki ufny, a widz przeczuwa, że stanie mu się coś złego. I nagle wiele rzeczy na temat Rocketa z poprzednich filmów nabiera nowego wydźwięku.

Wielki Ewolucjonista (źródło: Men's Health)
Wielki Ewolucjonista (źródło: Men’s Health)

Wielki Ewolucjonista ma zresztą w sobie coś z doktora Moreau – pragnie tworzyć idealne gatunki (stworzył. m. in. Suwerennych z drugiego filmu) i w jego najnowszym dziele – Anty-Ziemi – właściwie widzimy zwierzęta, którym nadano ludzkie kształty. Jednocześnie ciągle dąży on do doskonałości – genetycznej i społecznej – i jeśli coś nie spełnia jego wysokich standardów, po jakimś czasie on postanawia to zniszczyć. Właściwie chce dostać Rocketa tylko (czy nawet aż) dlatego, że Rocket jako jedyny z jego tworów potrafił myśleć nieszablonowo. Wielki Ewolucjonista zamierza zbadać jego mózg, aby udoskonalić kolejne swoje twory. Jest trochę podobny do Thanosa (i nawet w pewnym momencie Star-Lord wygarnia mu jego sztampowość), ale jest on unikalny na tle innych czarnych charakterów MCU – to szalony naukowiec z kompleksem Boga i do pewnego stopnia nawet uważa się za boga.

I cóż, cały ten wątek Rocketa, jego przeszłości i wyścigu z czasem o jego życie jest fantastycznie przeprowadzony, ale jest jedna rzecz, która mi w nim zgrzytała. W zasadzie przez cały film oglądamy jak Strażnicy Galaktyki odkrywają smutną historię swojego kompana, a wielu z nich przeżywa to, że jest nieprzytomny i bliski śmierci, w tym – Nebula, która zdążyła już się zaprzyjaźnić z Rocketem w poprzednich filmach, oraz Peter Quill, który wiele razy nazywa szopa swoim najlepszym przyjacielem… ale prawie nie widzimy tego, jak cała ta sytuacja wpływa na Groota. A przecież Groot był nie tylko wieloletnim kompanem Rocketa, kiedy pracowali jako łowcy nagród, ale i też po swojej śmierci został przez niego wychowany. Groot właśnie powinien przeżywać stan Rocketa najmocniej, ale ma zaskakująco mało scen i tylko jakieś dwie czy trzy spędza w towarzystwie swojego starego „partnera w zbrodni” (a jedna z tych scen jest po napisach końcowych).

Tak właściwie to jest to (teoretycznie) ostatni film z serii o Strażnikach Galaktyki i trochę mi żal, że pozostali Strażnicy nie dostali tego samego, co Quill w drugim filmie, Gamora w Wojnie Bez Granic, czy Rocket w tutaj – pełnoprawnej fabuły, która wgłębiałaby się w ich przeszłość i kazała im się skonfrontować z demonami tejże przeszłości. Na przykład, nadal nie wiemy nic o Groocie i jak wyglądała rodzina Draxa. Ba w samych Strażnikach Galaktyki Vol. 3 pojawia się wątek Kraglina, który ma problemy z opanowaniem strzały Yakka i można podejrzewać, że powoduje to jakieś poczucie bycia nieadekwatnym spadkobiercą Yondu Udonty albo jakaś inna blokada psychiczna, ale w zasadzie film nie zagłębia się nad tym za bardzo i rozwiązuje ten konflikt na szybko w ostatecznej bitwie, a trochę szkoda.

Trochę męczący jest też wątek Quilla wzdychającego do Gamory i zachowującego się tak, jakby ta pochodząca z innej linii czasowej Gamora musiała podzielać uczucia tej dawnej, chociaż nie ma jej wspomnień. I ja rozumiem, że stracił swoją ukochaną i chce jakoś odbudować swoją dawną więź z nią, ale zabiera się do tego bardzo pokracznie. (Inna sprawa, że jest to też Gamora, która jest nieco bardziej skłonna do ryzyka i mniej rozsądna od tej Gamory, którą widzieliśmy w poprzednich dwóch filmach.)

Powróćmy jednak do rzeczy, które ten film robi dobrze. Mimo że jest on o wiele poważniejszy od poprzednich dwóch odsłon, ma jednak ten typowy humor Strażników Galaktyki, zwłaszcza jeśli chodzi o dynamikę między poszczególnymi Strażnikami.

Do pewnego stopnia też Strażnicy Galaktyki Vol. 3 czyni z rzeczy, które w poprzednich częściach były tylko zasygnalizowane, główne wątki. Na przykład, w pierwszych Strażnikach Yondu wypomina Quillowi, że ciągle mówi o Ziemi, ale tak naprawdę nigdy nie chciał na nią wrócić, a tutaj podjęta jest kwestia tego, że pozostawił na Ziemi dziadka. W poprzednich dwóch filmach Rocket twierdził, że nie jest szopem za każdym razem, kiedy Quill go tak nazywał; teraz oswaja się z myślą, że może tym szopem jednak być. Ponadto Drax daje się w pewnym momencie poznać od innej strony – nagle nie jest już tylko tępym mięśniakiem, ale też kimś, kto ma podejście do dzieci (wiadomo – jako ojciec wypracował pewne triki).

Tak więc mam wobec tego filmu mieszane uczucia. Pewnie jeszcze kilka razy go obejrzę, zanim wyrobię sobie zdanie na temat tego filmu, zwłaszcza w porównaniu z pozostałymi dwiema częściami. Prawdopodobnie będę też o nim dużo myśleć w nadchodzących dniach.

Leave a Reply