
Jeśli już ktoś decyduje się na self-publishing, redakcja to pierwsza rzecz, o którą warto zadbać.
Redakcja pozwala wychwycić różne błędy gramatyczne i merytoryczne oraz nieścisłości, które mogą sprawić, że książka wyda się niechlujna, głupia lub niedopracowana. Redakcja (a także późniejsza korekta) to standard w tradycyjnych wydawnictwach, podczas gdy wydawcy vanity mogą twierdzić, że zapewniają redakcję, ale tak naprawdę często wydają książkę debiutanta bez wkładu redaktora. To się potem odbija na odbiorze czytelnika.
A jak to wygląda przy self-publishingu?
Self-publishing i redakcja autorska
Oczywiście niezależnie od tego, czy wydaje się książkę samodzielnie, czy przy pomocy wydawnictwa, najpierw warto zacząć od redakcji autorskiej, czyli przejrzenia utworu samemu; a nawet dać go komuś innemu do przeczytania pod kątem merytorycznym. Jak wspomniałam poprzednim razem, ja sama dałam Klinikę do przeczytania żołnierzowi w rodzinie, ponieważ tekst zawierał wątek bazy wojskowej. Również liczni znajomi zwracali mi uwagę na to, co można by zmienić, dodać lub usunąć, aby książkę się lepiej czytało.
Zależało mi też na feedbacku czytelników, zwłaszcza jeśli chodzi o postrzeganie postaci w jakiejś sytuacji. Nauczona lekturą wielu stron YMMV na TVTropes wiedziałam, że coś, co autorowi wydaje się genialne, fantastyczne i sensowne (zwłaszcza jeśli chodzi o zachowanie postaci), czytelnik może odebrać to w zupełnie inny sposób.
Tak więc zanim jeszcze oddałam tekst innemu redaktorowi, sama wprowadzałam liczne poprawki, a potem Twarda Oprawa w swojej recenzji zaproponowała kolejne. Wiedziałam jednak, że to nie wystarczy – tak czy inaczej potrzebowałam profesjonalnej redakcji, która obiektywnym okiem spojrzy na tekst.
Self-publishing i szukanie redaktora
Kiedy już człowiek zdecyduje się na self-publishing, dość często będzie korzystał z usług freelancerów albo firm zajmujących się jakimś szczególnym elementem procesu wydawniczego – składu i łamania, okładki, korekty i tak, również redakcji.
Na szczęście osób i firm świadczących usługi redaktorskie nie brakuje. Ja sama najpierw skontaktowałam się z pewną panią, która mi takie usługi proponowała już wcześniej. Powiedziała mi, że przeczyta tekst, aby zobaczyć, co jest do zrobienia i potem mi poda stawkę. Jednakże redakcja tekstów nie była jej głównym zawodem. Po jakimś czasie poinformowała mnie, że nie będzie w stanie wykonać dla mnie zlecenia, gdyż dostała pracę stacjonarną. Przy tym przeprosiła mnie, bo nie będzie miała czasu zająć się moją książką. Poza tym, że musiałam szukać jakiegoś nowego redaktora, w zasadzie nic się nie stało – nie umawialiśmy się na nic, ona żadnej kasy ode mnie nie wzięła, więc nie było jakiejś wielkiej tragedii. I też jako osoba, która wiele zleceń w życiu brała, byłam w stanie zrozumieć, że życie się różnie układa.
Tak czy inaczej, po tej sytuacji postanowiłam skorzystać raczej z firm zajmujących się redakcją i korektą. Znalazłam od razu kilka stron internetowych i wypełniałam formularze wyceny. W zależności od tego, co by mi zaoferowano, jakby miała wyglądać współpraca z redaktorem oraz jaka byłaby cena za wykonaną usługę, zamierzałam zdecydować się na to, kogo wybrać. Pokazałam też wszystkie oferty ojcu, aby przyjrzał im się i mi ewentualnie coś doradził. Ostatecznie tym, co przekonało mnie do skorzystania z tej, a nie innej oferty, była próbka redakcji, którą wysłała mi jedna z redaktorek. Niemniej jednak zamierzałam przyszłą korektę robić w innej firmie (w myśl zasady, że redakcją i korektą powinny zajmować się różne osoby), dlatego powiedziałam pozostałym, że chciałabym zachować z nimi kontakt.
Jak wygląda praca z redaktorem lub redaktorką?
Z całą pewnością opcje Worda ułatwiają pracę redaktora z tekstem. Jakieś dwa tygodnie od oddania Kliniki redaktorce, otrzymałam z powrotem tekst z komentarzami i włączonym śledzeniem zmian. Osoba, której zleciłam redakcję, zamieściła również kilka uwag ogólnych w mailu, dzięki czemu dowiedziałam się, co warto by było dopracować i jakie błędy popełniam najczęściej, zwłaszcza jeśli chodzi o zwroty frazeologiczne, interpunkcję czy stylistykę. Między innymi, poinformowano mnie, że zaznaczenie nacisku na jakimś słowie kursywą (coś, co widziałam w zagranicznych książkach i tekstach w internecie), nie jest stosowane w języku polskim i że raczej stosuje się rozstrzelony tekst.
W samej książce zmiany zastosowane przez redaktorkę były oznaczone niebieskim kolorem, a ja mogłam je zatwierdzić albo odrzucić za pomocą tych dwóch przycisków:

Również moje własne poprawki i komentarze były oznaczone kolorem czerwonym, aby można je było odróżnić od poprawek redaktorki. Warto pamiętać o tym, że redaktor chce później dostać tekst po redakcji autorskiej, aby mógł zdecydować, czy podpisać się pod książką; i taki zabieg śledzenia zmian ułatwia mu pracę (a i autorowi wychodzi to taniej). Warto też zawczasu rozjaśnić pewne kwestie współpracy, aby potem nie było niemiłych niespodzianek.
Teraz kilka uwag bardziej subiektywnych, ale być może pomocnych.
Po pierwsze – sugestie redaktora
Ja sama generalnie zgadzałam się z większością proponowanych przez redaktorkę zmian, zwłaszcza jeśli chodzi o takie ściśle językowe rzeczy, jak interpunkcja. Mimo wszystko jednak były zmiany, które odrzucałam, bo redaktorka uważała je za błąd, chociaż to były np. anafory, a nie błędne powtórzenia, albo zapis myśli kursywą. Niektóre sugestie wydawały mi się też nie mieć specjalnie sensu, np. twierdzenie, że tytuły fikcyjnych książek nie powinny być pisane kursywą.
W niektórych przypadkach nawet zasięgałam drugiej opinii.
Po drugie – redakcja w komentarzach
Komentarze są o wiele ciekawsze od poprawek, bo odnoszą się do spraw merytorycznych tekstu. Redaktorzy nierzadko mają ogromną wiedzę z wielu różnych dziedzin i mogą wychwycić istotne rzeczy, których nie wychwycił autor. Właśnie dlatego są tak cenni dla pisarzy, a kiedy wychwyci się problem na etapie redakcji, szansa, że będziemy się wstydzić debiutu, będzie o wiele mniejsza.
Co więcej – z takich uwag merytorycznych może wyjść coś genialnego. Nawet jeśli istotny dla fabuły pomysł nie ma sensu, nie trzeba od razu go wywalać – wystarczy tylko coś dopisać albo zmienić pewne szczegóły. Jak nauczył mnie Star Trek i kwestia zlania jaźni, czasem z tego rodzaju problemów rodzą się ciekawe pomysły. Na przykład, redaktorka zwróciła mi uwagę, że w podziemnej jaskini, do której nie dochodziło światło, były kolorowe kwiaty i owady (co naukowo nie miało sensu, bo zwykle w takich warunkach organizmy żywe są raczej przeźroczyste). Jednakże ten rozdział i tak miał być o czymś nienaturalnym, tak więc naukowiec, który o jaskini opowiada, zwrócił na ten fakt uwagę, aby tym bardziej podkreślić dziwność całe sytuacji.
W innym rozdziale, w którym istotne było to, że główny bohater (bądź co bądź psychoterapeuta) nie miał się komu zwierzać ze swoich własnych problemów i wątpliwości, redaktorka zwróciła mi uwagę, że psychoterapeuci podlegają superwizorom i mają obowiązek sami uczęszczać u nich na terapię dla własnego zdrowia psychicznego. Dlatego wprowadziłam poprawkę, w której ów superwizor jest wspominany, ale wizyta u niego jest jeszcze daleko.
To są małe zmiany, ale robią różnicę. Mogą też trafić się o wiele poważniejsze rzeczy. Jedna z uwag redaktorki odnosiła się do tego, że zakończenia poszczególnych opowiadań są niesatysfakcjonujące i że klienci doktora Marcha pojawiają się raz, a potem nic o nich nie wiemy, chociaż czytelnik byłby tego ciekaw. Dlatego wiele zakończeń było rozwiniętych, w niektórych “obecni” klienci spotykają się z “dawnymi” i rozmawiają z nimi. Dzięki temu książka była o wiele dłuższa, a i wielu bohaterów kończyło w bardziej optymistyczny sposób.
Po trzecie wreszcie – ponowne czytanie książki
Dzięki będącym w sekcji Recenzja przyciskom Poprzednia i Następna, można łatwo przechodzić z jednej poprawki na drugą. To też ułatwia ponowne czytanie książki przez autora, dzięki czemu może też wprowadzić zmiany, o których redaktor nie wspomina, ale które mogą wydać się potrzebne lub sensowne.
Na przykład, w oryginalnym tekście nazwałam jedną postać McRadan, bo chciałam z jednej strony nawiązać do Douga Rattmana, na którym wzorowałam tę postać (“radan” to po gaelicku “szczur”), a z drugiej strony zaznaczyć jej szkockie pochodzenie. Doszłam jednak do wniosku, że “McRadan” brzmi trochę stereotypowo, tak więc usunęłam “Mc”.
Ponadto czytając Klinikę ponownie, zostawiałam sobie tu i tam własne komentarze odnośnie tego, nad czym powinnam się głębiej zastanowić. Potem, kiedy przyszedł czas na wprowadzenie ostatecznych poprawek (przynajmniej przed korektą), wiedziałam gdzie pojawia się poważniejszy problem.
Self-publishing i redakcja – ostateczna sprawa
Jak więc widać, praca redaktora jest bezcenna, zwłaszcza przy self-publishingu, ale ostatecznie to autor decyduje, co ma zostać, a co nie.
Następnym etapem w self-publishingu jest korekta, która trochę redakcję przypomina, ale wygląda trochę inaczej. O niej opowiem jednak kiedy indziej.