



Nic więc dziwnego, że kiedy Netflix ogłosił, że zamierza zrobić własną, tym razem serialową adaptację Serii Niefortunnych Zdarzeń, wielu fanów wiązało z nią bardzo wielkie nadzieje. Jeśli chodzi o przenoszenie książek na ekran, seriale mogą sobie pozwolić na nieco więcej, niż filmy. W serialu można poświęcić kilka odcinków na rozwijanie postaci i wątków; można też uwzględnić coś, co z braku czasu pewnie zostałoby odrzucone przez filmowców. Pojawiło się więc światełko w tunelu, bo być może dostaniemy wreszcie taką adaptację Serii Niefortunnych Zdarzeń, jaką sobie zamarzyliśmy.
Tu i tam dodano również coś na temat występującego w przyszłych tomach stowarzyszenia WZS (właściwy element tajemnicy pojawia się dopiero w Akademii Antypatii, gdyż – z tego co pamiętam – Snicket nie wiedział, czy pierwsze cztery książki odniosą sukces i czy wydawca podpisze z nim kontrakt na kontynuację Serii Niefortunnych Zdarzeń). I choć w filmie wrzucanie WZS do fabuły mnie denerwowało, tutaj wydaje się być o wiele lepiej wykorzystane. Ba – twórcy pokusili się nawet o małe zapożyczenie z tegoż filmu i z lunet, które posiadają różni członkowie WZS, zrobili całkiem fajny gadżet.
![]() |
Od lewej do prawej – Presley Smith (Słoneczko), Malina Weissman (Wioletka) i Louis Hynes (Klaus). |
Sami Baudlaire’owie wychodzą całkiem nieźle. Co prawda w scenie na plaży dialog Klausa i Wioletki wydaje się dość sztuczny (jak na dwunastolatka i czternastolatkę wysławiają się za bardzo jak naukowcy), i widać, że obgryzająca kamień Słoneczko jest robiona w CGI, ale z czasem sierotki zaczynają zachowywać się jak na dzieci przystało, a Słoneczko nawet jest bardzo urocza (co więcej – najmłodsze z rodzeństwa Baudlaire’ów zyskało trochę więcej na osobowości, bo wypowiadane przez nie i tłumaczone na nasze zdania są nieco bardziej złośliwe, niż w książce).
Przez jakiś czas bohaterowie próbują jakoś sobie radzić, w sytuacji, w jakiej się znaleźni, myśląc, że życie z Olafem jest lepsze niż życie na ulicy, ale z czasem przekonują się, co on zamierza i postanawiają pokrzyżować mu plany.
Tak jak w książkach, nasi protagoniści muszą sami go powstrzymać, bo dorośli ich nie słuchają. I w tym serialu o wiele bardziej położony jest nacisk na to, że dorośli po prostu są zbyt skupieni na swoich problemach, aby zauważać, że coś jest nie tak. Mimo wszystko jednak są momenty, w których chce się zawołać: „Poe, ty tłumoku, ogarnij się wreszcie!” (tak po prawdzie, to pan Poe jest źródłem największych frustracji w tym serialu). Z drugiej strony pojawiają się jako-tacy sprzymierzeńcy Baudlaire’ów, którzy są nieco bardziej kompetentni.
Neil Patrick Harris jako Hrabia Olaf jest świetny. Odpowiednio diaboliczny, a zarazem odpowiednio charyzmatyczny. Zamiast klauna Carrey’a dostaliśmy czarnego charaktera, który rzeczywiście wydaje się zły do szpiku kości. Oglądałam Harrisa i ani razu nie wątpiłam w to, że jego Olaf jest zdolny do tego, aby kogoś zabić, zaszantażować, oszukać czy okaleczyć. Zresztą trudno się dziwić, skoro ten aktor grał tak moralnie dwuznacznego osobnika jak Barney Stintson, który ocierał się nieraz o geniusza zła. I ogląda się go z wielką przyjemnością, zwłaszcza, że jest kilka scen skupiających się tylko na nim i na jego planach.
![]() |
Dominic Cooper zmęczony życiem. |
![]() |
Ruth Nigga jako Tulip. |
![]() |
Joseph Gilgun jako Cassidy. |
Spora w tym zasługa głównego antagonisty. Kilgrave jest psychopatą, który potrafi jednym zdaniem sprawić, że ludzie zrobią absolutnie wszystko – oddadzą mu marynarkę, wejdą do szafy i będą tam siedzieć niezależnie od własnych potrzeb fizjologicznych; a nawet zabiją siebie lub innych. W dodatku Kilgrave chce zdobyć kontrolę nad Jessiką, przekonać ją, żeby do niego wróciła, bo inaczej inni za to zapłacą. Serial w umiejętny sposób pokazuje nam pełnię grozy, zarówno bycia pod wpływem kogoś o takiej mocy, jak i bycia kimś, na punkcie kogo ktoś taki ma obsesję. Dlatego chcemy, aby Jessica go jak najszybciej powstrzymała.
Przemoc – fizyczna, emocjonalna i psychiczna – wydaje się być zresztą motywem przewodnim Jessiki Jones. Relacje między główną bohaterką a jej nemezis są jedną wielką metaforą przemocy emocjonalnej, gwałtu i toksycznego związku, zarówno jeśli chodzi o zachowanie Kilgrave’a, jak i spustoszenia psychiczne, jakie pozostawia ono na Jessice. Z drugiej strony mamy Trish, która była młodocianą gwiazdą i w zasadzie była wykorzystywana przez swoją matkę do zarabiania pieniędzy; a z zeznań Wendy, żony Jeri, dowiadujemy się, że prawniczka wielokrotnie znęcała się nad nią słownie. (W pewnym momencie wydaje się, że także sam Kilgrave był ofiarą przemocy w rodzinie.)
Luke Cage jest tutaj bohaterem szczególnym. Jego solowy serial ma się pojawić w tym roku, jednak ponieważ w komiksach on i Jessica zostają parą, a potem małżeństwem, w tym serialu mamy taką małą podbudowę pod tę relację, a także przedsmak Luke’a jako postaci – byłego więźnia, który na skutek eksperymentów zyskał supersiłę i supertwardą skórę. Podoba mi się to, że grany przez Mike’a Coltera Luke jest raczej spokojnym człowiekiem, który próbuje ułożyć sobie życie, ale ciągle napotyka przeszkody z zewnątrz.
Kiedy padają słowa „adaptacja”, „książka” i „film”, zakładamy, że chodzi o filmową adaptację książki. W rzeczy samej, literatura od zawsze była inspiracją dla kinematografii i dzisiaj każda bardziej popularna powieść prędzej czy później doczekuje się filmu (a nawet serii filmów) na swojej podstawie. O wiele trudniej wyobrazić sobie sytuację odwrotną – że jakiś film zostaje zaadaptowany w formie książkowej (no, chyba, że jest to kreskówka… chociaż takich książeczek będących ilustrowanym streszczeniem jakiejś animacji też dawno nie widziałam). Jednakże, wbrew pozorom, ma ona miejsce. Wszak trylogia Powrót do przyszłościdoczekała się książkowych adaptacji, które (w przeciwieństwie do serialu animowanego i Back To The Future: The Game) są uznawane przez Roberta Zemeckisa i Boba Gale’a za kanoniczne, a nie za alternatywną rzeczywistość (jak wyżej wymienione dwa utwory).
I tak oto przechodzimy do dzisiejszej recenzji bardzo dziwnego tworu literackiego, którym jest BatmanCraiga Shawa Gardnera. Dziwność ta nie oznacza, że z książką jest coś nie tak, ale no, popatrzcie tylko – mamy tutaj powieść na podstawie filmu Tima Burtona z 1989, który z kolei był ekranizacją komiksów (czy też raczej przeniesieniem na ekran konceptu komiksowej postaci). Ktoś przyzwyczajony do tego, że Batman występuje w mediach wizualnych, może być zdumiony, że istnieje dzieło, w którym Mroczny Rycerz, jego wyczyny, miasto i przeciwnicy są opisywane, a nie pokazywane.
Nowy prokurator był wysoki i szczupły. Wyglądał jakby urodził się po to, aby nosić eleganckie garnitury. Jego brązowa skóra błyszczała w światłach. Gordon uznał, że to jeszcze jedna rzecz, która powinna go cieszyć, bo Dent będzie się świetnie prezentował w telewizji – znacznie lepiej niż komisarz w średnim wieku, z nadwagą i przygarbioną sylwetką.
Grissom ma w rękach policję. Policja próbuje dostać Jacka. Zamiast tego Jack dostanie Grissoma. Napier uśmiechnął się. Co za zabawny układ! Wszystko było grą.
– Czy tańczyłeś kiedyś z diabłem w bladym świetle księżyca? –
Maszyny, kule, krzyki i opary. Jeszcze nie był wolny. Jeśli się z tego nie uwolni, nigdy nie dostanie Grissoma. A to by było niesprawiedliwe.
To jest coś więcej niż gra, pomyślał. To jest wielki, nie kończący się żart.
Poza tym – jak to bywa z adaptacjami – pewne sceny zostały usunięte, a inne dodane. Scena, w której Bruce i Vicki jedzą kolację w kuchni, słuchając opowieści Alfreda, nie przeszła do książki Gardnera, za to we fragmencie, w którym Vicki i Alexander Knox oglądają nagłówek z gazety informujący o śmierci Wayne’ów, fotografka zwraca uwagę na to, że na zdjęciu mały Bruce przytula się do młodszego komisarza Gordona (coś, co pojawia się w wielu wersjach origin story Batmana – Jim Gordon był policjantem wezwanym do zbadania miejsca zbrodni i do porozmawiania z właśnie osieroconym Bruce’m). Również fakt, że banknoty, które Dżoker rozdaje podczas parady, są fałszywkami z jego podobizną (scena, która została wycięta z oryginału), pojawia się w powieści.
Lewa strona jej twarzy była całkowicie normalna. Skóra na prawym policzku była wypalona aż do mięśni, mięśnie zaś wyżarte kwasem aż do kości.
Tak więc oglądając tę scenę, czekałam, aż Alicja ściągnie maskę i zobaczę ten straszny widok, a to, co zostało mi pokazane, nie było nawet w połowie tak okropne, jak zapowiadał książkowy opis.