
Jedną z wielu rzeczy, które uwielbiam w Sadze Mrocznego Rycerza Nolana jest to, że otworzyła mi ona oczy na to, jaką wspaniałą postacią jest komisarz James Gordon. Dotąd był on dla mnie posiwiałym okularnikiem, ucinającym sobie pogaduszki z Batmanem tuż obok Bat-Sygnału… Aha, i jeszcze ojcem pierwszej Batgirl, ale to wszystko, co o nim wiedziałam. Tymczasem u Nolana Gordon jest tym, który pierwszy pociesza Bruce’a Wayne’a po śmierci rodziców; i który jest jedynym porządnym gliną w całym Gotham, a więc odpowiednim sojusznikiem dla Mrocznego Rycerza w jego krucjacie ze zorganizowaną przestępczością. Ponadto w drugim filmie nie tylko zostaje wreszcie komisarzem, ale też stawia się go w bardzo dramatycznej sytuacji tuż po wielkim finale, aby w trzeciej części trylogii uczynić z niego człowieka poświęconego swojej pracy, wielkiego, ale złamanego.
Tak czy inaczej – Jim Gordon szybko stał się kolejną postacią poboczną, którą uwielbiam. Toteż kiedy dowiedziałam się o tym, że ma powstać serial Gotham i że ów serial ma koncentrować się właśnie na przyszłym komisarzu w czasie jego pierwszych lat w policji, chciałam go obejrzeć. Oczywiście słyszałam mnóstwo słów krytyki odnośnie tego, czy Gotham jest dobrym pomysłem, chociażby dlatego, że wielu z przyszłych antagonistów Batmana było w nieodpowiednim wieku; i że James Gordon sprawdza się doskonale jako postać drugoplanowa, ale niekoniecznie jako główny bohater. Mimo wszystko jednak chciałam przekonać się sama, jak to będzie wyglądać i czekałam na pilota Gotham prawie tak samo ochoczo, jak na pilota The Flash.
Ta recenzja jest mocno spóźniona, gdyż czekałam na polską premierę Gotham na Universal Channel, a w między czasie w Ameryce wyemitowano już dwa kolejne odcinki tego serialu. Jeżeli chcecie dowiedzieć się, jakie były pierwsze wrażenia kogoś, kto zna większość wcieleń Batmana i jego „mitologię”, tutaj macie recenzje dwóch pierwszych odcinków napisane przez Unlce Mroowę. Tutaj zaś o serialu wypowiada się Ichabod, który lubi określoną, niekoniecznie nolanowską wersję Batmana. Nie przedłużając, oto moje wrażenia po pilocie Gotham.
Najpierw mamy krótką scenkę z przyszłą Catwoman, która parkouruje po Gotham i popełnia drobną kradzież, zanim nie zostaje zmuszona, aby się ukryć przed parą z kilkuletnim synem, która właśnie wraca z teatru. Jak się łatwo domyślić, owa para to państwo Wayne, którzy zostają napadnięci i zabici przez tajemniczego złodzieja. Sprawa ich śmierci zostaje przydzielona staremu wydze, Harvey’owi Bullockowi, i jego nowemu partnerowi, weteranowi wojennemu Jimowi Gordonowi, który na miejscu zbrodni rozmawia z Bruce’m i składa mu przysięgę, że dopadnie mordercę jego rodziców. Po męczącym śledztwie (i odwiedzinach u niejakiej Fish Mooney, podwładnej bossa mafii Falcone’a) wydaje się, że Gordon i Harvey znaleźli już sprawcę, jednak wkrótce okazuje się, że dowody zostały mu podłożone przez policję…

Zacznijmy od głównego bohatera. Już w pierwszej scenie, w której się pojawia, widzimy, że Jim Gordon potrafi trzymać rękę na pulsie i wie, kiedy powinien uderzyć, a kiedy mówić. Woli stronić od niepotrzebnej przemocy, już choćby dlatego, że może ona szybko eskalować i doprowadzić do chaosu. Przy okazji jest uczciwym i dość idealistycznie podchodzącym do swojej pracy w policji człowiekiem. Posiada współczucie i nie umie zabić kogoś z zimną krwią. Niestety, ponieważ cała reszta policji Gotham jest skorumpowana i skłonna do nieczystych zagrań, Gordon obrywa rykoszetem i jest nieraz traktowany jak kolejny zepsuty glina. Nie mówiąc już o tym, że ponura rzeczywistość dopada go i Gordon wielokrotnie przez swoje ideały prawie ginie.

I dlatego to nawet dobrze, że jego partnerem jest Harvey Bullock. Ponieważ oglądając Gotham, miałam nieraz skojarzenia z L.A. Noire (jako że w tamtej grze protagonista również jest pełnym ideałów weteranem, który wstępuje do policji w zepsutym do cna mieście), powiem tak: Bullock jest kimś pomiędzy skorumpowanym i złośliwym Royem Earle’m a zgorzkniałym, nieco zapuszczonym, ale w sumie nawet porządnym Rusty’m Gallaway’em. Z jednej strony jest cyniczny do szpiku kości, zna różnych gangsterów i traktuje ich bardzo przyjacielsko, a w pewnym momencie stwierdza nawet, że jeśli będzie musiał, zabije Gordona; z drugiej strony wie, że jego partner jest jeszcze niedoświadczony i kilka razy ratuje Gordonowi życie, sprzeciwiając się nawet Fish Mooney. Bullock mógł w bardzo łatwy sposób stać się tą zepsutą świnią, którą był partner Gordona w Batmanie: Początku, ale zamiast tego jest postacią wielowymiarową, z odcieniami szarości, które sprawiają, że właściwie jest on przyszłemu komisarzowi potrzebny, chociażby aby przetrwać w skorumpowanym, rządzonym przez mafię Gotham.
Bruce Wayne jest w tym serialu postacią szczególną. Kilka tygodni przed premierą pilota zagranicą, doszłam do wniosku, że chciałabym zobaczyć jak przez kilka pierwszych odcinków mały Bruce radzi sobie z żałobą po rodzicach (być może nawet zaliczając wszystkie pięć stopni żalu), a potem powoli, powoli dochodzi do wniosku, że chce pomścić ich śmierć, stając się Batmanem. Niestety, pierwsza recenzja Uncle Mroowy utwierdziła mnie w przekonaniu, że tego nie uświadczę, bo już w pierwszym odcinku wygląda na to, że Bruce przeszedł od razu do trenowania na Batmana. Może nie chce być Człowiekiem-Nietoperzem, postrachem złoczyńców itd., ale już walczy ze strachem, już z determinacją w oku chce stanąć z mordercą rodziców twarzą w twarz, już widzimy, że powziął jakieś postanowienie.

w całym odcinku.
Coś, co wypadło bardzo dobrze w pilocie, to relacje między Bruce’m a Gordonem. Już w pierwszej scenie, kiedy Gordon próbuje rozmawiać z wciąż będącym w szoku chłopcem, nawiązuje się między nimi nić porozumienia. Widzimy, że z jednej strony przyszły komisarz szczerze współczuje przyszłemu Batmanowi i naprawdę chce odnaleźć mordercę jego rodziców, a z drugiej strony – wie, co powiedzieć, aby Bruce się otworzył i wyjawił jakieś szczegóły, które mogłyby pomóc w śledztwie. Potem, pod sam koniec odcinka, przybywa do Wayne Manor i wyjaśnia chłopcu zaistniałą sytuację, robiąc to tak, jakby prosił o wybaczenie i kolejną szansę. I patrząc na tę scenę, możemy zrozumieć o wiele lepiej, dlaczego w Batman: Początek i Batman: Rok pierwszy, Bruce Wayne uczyni Gordona swoim sojusznikiem – nie tylko dlatego, że Gordon okazał mu współczucie, ale także dlatego, że jest uczciwy, że szuka sprawiedliwości, że jest zdeterminowany, aby doprowadzić sprawę do końca. Spośród wszystkich balansujących na granicy prawa policjantów, Gordon wydaje się być dowodem na to, że w tym zapyziałym mieście istnieją jeszcze dobrzy ludzie.
Przyszli przeciwnicy Batmana, którzy także stanowią istotny element serialu i jego marketingu, w pierwszym odcinku są tylko zasygnalizowani (no, może poza Fish Mooney, ale o niej potem). Widzimy nie tylko młodocianą Selinę Kyle, która przygląda się wszystkiemu z góry; nie tylko przyszłego Pingwina, będącego pomagierem Mooney, lecz także Edwarda Nygmę, próbującego zainteresować zagadkami Harvey’a i Gordona; małą Ivy nazywaną przez ojca „Poison” i komika, który jest bądź nie jest przyszłym Jokerem. Niektórzy uważają, że pilot mógłby się obyć bez tych scen, bo tylko spowalniały akcję, ale mnie osobiście nie przeszkadzały… o ile, oczywiście, owi przeciwnicy będą odgrywać jakąś ważną rolę w serialu, a nie będą tylko pojawiać się od czasu do czasu jako przypomnienie, że oglądamy coś o Batmanie.

Teraz przejdźmy do Fish Mooney. Ta kobieta wyszła po prostu wspaniale. Z jednej strony uprzejma, rozsądna i opanowana, z drugiej – jeżeli ją zdradzisz, oszukasz lub w jakikolwiek sposób poważnie zdenerwujesz, pożałujesz. To bezwzględna manipulatorka, która dba o to, aby utrzymać własnych ludzi w ryzach i która dąży do tego, aby zająć miejsce Falcone’a. Ogląda się ją z przyjemnością.
Trochę inaczej przedstawia się nam Falcone, który zaszczycił Gordona krótką rozmową sam na sam. Widzimy, że to człowiek, który ma zasady, a nawet coś w rodzaju kodeksu honorowego, którym się kieruje w życiu prywatnym i interesach. W dodatku znał ojca Gordona, więc mamy tu bardzo ciekawą sytuację, która w przyszłych odcinkach może rozwinąć się na kilka interesujących sposobów. Kto wie jak będzie wyglądać relacja między Falcone’m a Gordonem pod koniec pierwszego sezonu.
W obu przytoczonych przeze mnie recenzjach Uncle Mroowa i Ichabod szczególnie pozytywnie odnoszą się do tytułowego bohatera, czyli miasta Gotham. Obaj zwracają uwagę na to, że zostało ono przedstawione jako brudne i mroczne, czyli takie jak powinno być Gotham. Wiadomo – miasto Batmana to miasto pogrążone w zepsuciu i trawione przez przestępczość i jego mroczna, szaro-bura kolorystyka służy budowaniu tego dusznego klimatu. Jest również jedna rzecz, która łączy większość adaptacji Batmana, a mianowicie – nie do końca wiadomo, w jakiej konkretnie dekadzie są osadzone. Estetyka niby przedwojenne Art Deco, ale technologia tak jakby z lat dziewięćdziesiątych. I telefony komórkowe w Gotham by mi aż tak bardzo nie przeszkadzały, gdyby nie to, że serial jest prequelem do przygód Batmana, a Bruce Wayne to jeszcze dzieciak, więc przydałoby się pokazać, że jednak rzecz się dzieje w przeszłości, a nie teraźniejszości. Jest o tyle dobrze, że te komórki wyglądają na takie z przełomu XX-XXI wieku.
Prawdę mówiąc nie jestem do końca pewna, czy będę ten serial oglądać, bo choć jest interesujący i na pewno dość dobrze zrobiony, nie porwał mnie tak, jak myślałam, że mnie porwie. Zobaczę jak pójdzie Gordonowi w następnych odcinkach. Mnie osobiście podoba się format serialu jako bardziej kryminału, niż opowieści o superbohaterch. Przecież głównym bohaterem jest tutaj policjant i to nie byle jaki. Dobrze więc byłoby pokazać, że Gordon potrafił być kompetentny na długo przed Batmanem.
(Na końcu powiem tak trochę z przymrużeniem oka: mam nadzieję, że powstanie kiedyś fanvideo do Gotham z tą piosenką.)