
Dzisiejszy odcinek to jeden z tych, które ostatecznie przełamały moją niechęć do serii i wzbudziły moje zainteresowanie oryginalnym Star Trekiem. Chociaż nie uważam, aby to był jeden z moich ulubionych odcinków, na pewno jest to jeden z tych, które od razu przychodzą mi na myśl, kiedy wspominam Oryginalną Serię.
A jest to odcinek z typową startrekową mieszanką horroru i science-fiction, z dodatkową szczyptą “mhrocznej” zarazy i upiornych dzieci. Jest też to, bodajże, pierwszy odcinek z cyklu “planeta, która przypomina Ziemię”, ale o tym opowiem potem.
Nie przedłużając, oto Miri.
Opis fabuły:
Enterprise odbiera przestarzały sygnał SOS, który prowadzi ich do planety łudząco podobnej do Ziemi. Kiedy Kirk, Spock, McCoy, Rand i dwie bezimienne Czerwone Koszule schodzą na dół, odkrywają opuszczoną (wydawałoby się) infrastrukturę z lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku. Badając zniszczony trzykołowy rowerek, Spock zostaje zaatakowany przez dziwnego, pokrytego jakimiś wrzodami osobnika, który woła: “To moje! To moje!” Po oderwaniu go od pana Spocka przez innych członków zwiadu osobnik umiera, a po krótkich badaniach wychodzi na jaw, że ma ponad sto lat. Wkrótce Kirk i reszta spotykają dziewczynkę Miri, która tłumaczy im, że “rośli” na jej planecie zapadają na tajemniczą zarazę, sprawiającą, że najpierw pojawiają się na ciele fioletowe wrzody, a potem zarażeni popadają w obłęd. Kirk i jego ludzie również zaczynają chorować i postanawiają dowiedzieć się co zaszło i znaleźć lekarstwo na zarazę. A muszą się jeszcze bronić przed dziećmi, które traktują ich jak wrogów.
Co Z Tego Pamiętam:
Jak już mówiłam, jest to jeden z tych odcinków, które sprawiły, że zainteresowałam się Oryginalną Serią. Co ciekawe, kiedy za pierwszym razem natrafiłam na ten odcinek, Kirk i spółka akurat zeszli już na Ziemię 2.0. Nie jestem tego do końca pewna, ale Miri może być pierwszym odcinkiem Star Treka, który oglądałam w ogóle, chociaż Męska słabość, jest pierwszym, który widziałam od początku do końca.
To, co mi zapadło najbardziej w pamięć to scena z rowerkiem, kiedy okazuje się, że owrzodzony, ponad stuletni osobnik miał mentalność dziecka, bo jego organizm szybciej się starzeje; oraz scena, w której zrozpaczona podoficer Rand mówi kapitanowi, że zawsze chciała zwrócić jego uwagę na swoje nogi, a potem ze łzami każe mu na nie spojrzeć, aby przyjrzał się fioletowemu wrzodowi na jej udzie.
Wnioski ogólne:
Populacja obcych cierpiąca na śmiercionośną zarazę, która objawia się wrzodami albo deformacjami ciała; i na którą mogą zapaść nawet sami bohaterowie, to motyw, który pojawia się w wielu odcinkach różnych serii Star Treka. Zwykle jest to idealny odcinek, aby skupić się na postaci głównego oficera medycznego. Nie dość, że mieliśmy ze dwa takie odcinki z doktorem Bashirem z DS9, przynajmniej jeden z doktor Pulaski i kilka z doktor Crusher z TNG, to jeszcze istnieje komiks, w którym oficerowie medyczni ze wszystkich serii Star Treka (minus nieistniejący wtedy jeszcze Discovery) próbują znaleźć szczepionkę/lekarstwo na pewną chorobę.
W Miri, co prawda, doktor McCoy jest skoncentrowany na odnalezieniu lekarstwa, wraz ze Spockiem próbuje dowiedzieć się jak najwięcej o powstaniu choroby z dokumentów dostępnych w placówce wojskowej, bada wirusa pod mikroskopem, a nawet w pewnym momencie testuje lekarstwo na sobie, ale tak naprawdę nie jest to odcinek o nim. A szkoda, bo od czasów Męskiej słabości, gdzie doktor właściwie był zaślepiony dawną miłością, taki odcinek by mu się przydał.
Odcinki o zarazie mają też to do siebie, że ludność zwykle ma mniej więcej jednolite podejście do tej zarazy. Na przykład, doktor Bashir trafił na planetę, którą Dominium ukarało nieuleczalną, powoli degradującą ciało chorobą, przez co umierająca na nią przez stulecia ludność w zasadzie się poddała i zorganizowała umieralnie dla ludzi, u których choroba posunęła się dostatecznie daleko. Z kolei załoga Voyagera od czasu do czasu spotykała w swojej wędrówce do domu Vidiian – bardzo zaawansowaną technologicznie rasę, która cierpiała na degradującą narządy wewnętrzne chorobę i przez to w akcie desperacji posuwająca się do kradzieży organów i eksperymentów na istotach inteligentnych.
W Miri zaraza oznaczała, że dany osobnik jest dorosły, a skoro jest dorosły, to wkrótce oszaleje i będzie krzywdził dzieci, toteż mamy tutaj mentalność “my kontra oni”. Dzieci i młodzież, choć trzystuletnia, biologicznie starzeje się o miesiąc co każde stulecie, jednak już się zdarzało, że jakiś nastolatek niebawem przechodził w okres dojrzewania i zaczynał chorować. Dodajmy do tego fakt, że pozostawione same sobie w niszczejącym świecie dzieci stworzyły społeczność rodem z Władcy much, a mamy bardzo trudną dla dorosłych bohaterów sytuację. Młodzież w Miri jest przerażająca, irytująca i niebezpieczna poprzez swoją dziecięcą złośliwość i fakt, że nie rozumieją, że dorośli przybysze chcą ją uratować.
W tym odcinku też mamy po raz pierwszy sytuację, w której jakaś planeta do złudzenia przypomina Ziemię. Oryginalna Seria ma wiele odcinków, w których nagle okazuje się, że w pewnym miejscu z dala od Drogi Mlecznej jest kultura wzorowana na okresie prohibicji, przypominający Indian lud, który zna na pamięć Deklarację Niepodległości, i wiele innych tego typu absurdów. Późniejsze serie, jak chciały zmienić scenerię, korzystały z konceptu holokabiny albo angażowały Q i jemu podobne istoty. Zdarza się też, że kosmici, którzy byli kiedyś na Ziemi, wzorowali na niej swoje kolonie, ale nie było niczego tak odjechanego, jak to, co serwował nam TOS. Jeszcze się przekonacie, że Oryginalna Seria potrafiła być w tym względzie dziwna.
Tak w ramach ciekawostki powiem, że większość dzieci w tym odcinku była grana przez potomstwo aktorów i członków ekipy, mieliśmy więc, między innymi, córkę Williama Shatnera i dwóch synów Gene’a Rodenberry’ego.
Za tydzień Zabójcze myśli – kolejny odcinek o szalonym naukowcu.