
Hej, czy wiecie, że to już setny wpis z serii Meg ogląda…? I tak się składa, że poświęcony jest jednemu z moich najukochańszych odcinków Przygód Merlina. Jest to bowiem pierwszy odcinek, w którym widzimy, że Artur i Merlin są gotowi oddać za siebie życie.
I wiecie co? Po obejrzeniu go ponownie zdałam sobie sprawę z tego, że ten odcinek jest przezajebisty również dlatego, że mamy możliwość przyjrzeć się i samej Nimue, która ma całkiem zmyślny plan, aby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Nie przedłużając, oto Zatruty kielich.
Opis Fabuły:
Do Camelotu przybywa król Bayard z Mercii wraz ze świtą, aby zawrzeć pokój z Utherem i zakończyć wielopokoleniową wojnę między dwoma królestwami. Tymczasem Merlinowi wpada w oko służąca z Mercii, Kara. Kiedy podczas uroczystej uczty Bayard ofiarowuje Utherowi i Arturowi dwa kielichy, Kara bierze Merlina na stronę i mówi mu, że widziała jak Bayard zatruwał kielich przeznaczony dla Artura. Merlin ostrzega Uthera, ale król mu nie wierzy i każe mu udowodnić, że kielich jest zatruty, pijąc z niego. Merlin robi to i pada nieprzytomny. Podczas gdy poselstwo z Mercii zostaje aresztowane, Artur dowiaduje się, że jego sługa został otruty kwiatem morteusa i że jedyną odtrutką są liście tej samej rośliny. Wbrew zakazowi Uthera, książę wyrusza w podróż do jaskiń, gdzie morteus podobno rośnie.
Co Z Tego Pamiętam:
Jak mówiłam, jest to jeden z moich ulubionych odcinków w serialu. Po tym jak obejrzałam go pierwszy raz, wielokrotnie do niego wracałam, bo też jest w nim mnóstwo scen, które zapadły mi w pamięć.
Merlin wypijający truciznę z kielicha księcia, a potem słaniający się ku przerażeniu Artura, Gwen i Gajusza. Artur mówiący Utherowi, że nie może patrzeć, jak jego wierny sługa umiera za niego (a także odpowiedź króla, że będzie musiał się do tego przyzwyczaić, bo jest następcą tronu). Morgana podająca Arturowi miecz i mówiąca jedną z najlepszych kwestii w serialu: “A jakiego króla chce Camelot? Takiego, który ryzykuje życie dla sługi? Czy takiego, który tylko słucha ojca?”. W końcu półprzytomny Merlin wysyłający magią światło, aby pomóc Arturowi… Coś pięknego.
Wnioski Ogólne:
We wcześniejszych odcinkach mieliśmy momenty, w których Merlin ryzykował, aby chronić Artura, a Artur w bardzo subtelny sposób próbował chronić Merlina (np. sugerując w Znaku Nimue, że jego sługa przyznaje się do winy, bo zadurzył się w Gwen; i ratując go przed stosem). Tutaj z kolei mamy po raz pierwszy sytuację, w której nie tylko Merlin pije za Artura truciznę, ale też Artur wyrusza na niebezpieczną wyprawę, aby zdobyć odtrutkę dla Merlina, choć oznacza to sprzeciwienie się Utherowi. Dla mnie była to pierwsza oznaka, że ich przyjaźń ewoluuje w coś więcej, bo przecież ledwie trzy odcinki wcześniej ci dwaj się nie znosili, a teraz są gotowi za siebie nawzajem umrzeć.
Szczególnie istotne w tym odcinku jest to, że Merlin dość wcześnie zostaje niedysponowany i tym razem to Artur musi się wykazać. Od chwili kiedy Merlin zostaje otruty i okazuje się, że jest sposób na to, aby go uratować, śledzimy głównie księcia Camelotu i jego wewnętrzne rozterki. Jest to w sumie odcinek o Arturze – Arturze, który widział jak jego wierny sługa wypił za niego zatruty kielich; Arturze, który czuje przemożną potrzebę, aby Merlina uratować (bo Merlin zrobił to dla niego; bo Artur ma wobec swojego sługi dług; bo tak trzeba), ale Uther nie chce o tym słyszeć; w końcu o Arturze, który postanawia sprzeciwić się rozkazom ojca i wyrusza samotnie po morteusa, spotykając po drodze liczne przeciwności. I wiecie – my mieliśmy dotąd jakieś przebłyski szlachetności ze strony Artura, jakieś momenty, w których widać, że ma on poczucie sprawiedliwości, jest waleczny i ceni Merlina, ale tutaj widzimy to wszystko w pełnej krasie. I nie będzie to ostatni raz, ludzie.
Również ten moment, w którym Artur chce wyruszyć po odtrutkę, ale waha się z powodu nakazu Uthera, wpasowuje się trochę w to, co widzieliśmy już chociażby w Valiancie – że Artur ma pewne kompleksy wobec ojca i chce, aby król był z niego dumny. I o ile można jeszcze zrozumieć niechęć Uthera do narażania następcy tronu dla sługi (bo w sumie król ma trochę racji z tym, że jeszcze wielu ludzi zginie za Artura, chociażby w bitwie), to zgniecenie morteusa tylko po to, aby nauczyć syna lekcji posłuszeństwa i “załatwiania spraw właściwie” jest już lekką przesadą. Bo wiecie, karanie syna za nieposłuszeństwo to jedno, a niszczenie na jego oczach jedynej rzeczy, która może uratować czyjeś życie, to zupełnie co innego.
Ale nie tylko Artur ryzykuje w tym odcinku dla Merlina, o nie! Kiedy książę zostaje zamknięty w lochu ze zgniecionym morteusem, Gwen wchodzi do jego celi pod pozorem przyniesienia więźniowi kolacji i ukradkiem udaje jej się odebrać kwiat. Prawie zostaje przyłapana, ale udaje jej się uciec i dostarczyć morteusa Gajuszowi. No, a Gajusz – rozumując, że działanie trucizny zostało przyspieszone magią – wzmacnia odtrutkę zaklęciem, kiedy nikt nie patrzy. Do pewnego stopnia nawet Morgana ryzykuje, namawiając Artura do działania. Dla każdego z nich Merlin jest kimś innym: dla Artura to wierny sługa, dla Gwen – przyjaciel i potencjalny love interest (nawet całuje go w usta, kiedy Merlin się budzi), dla Gajusza – przybrany syn, a dla Morgany – bliski jej przyjaciółki. Jest to na swój sposób słodkie, że nasz bohater może liczyć na tyle osób.
Przejdźmy teraz do Nimue. W poprzednim odcinku Nimue głównie obserwowała wszystko z ukrycia, tutaj zaś bierze bardziej aktywny udział w intrydze. I muszę przyznać, że jej plan jest na swój sposób genialny.
No bo co ona robi? Przybywa do Camelotu, podszywając się pod służkę z królestwa, z którym Uther pragnie zawrzeć pokój. Gra Merlinowi na emocjach i lojalności, biorąc go na stronę, udając przerażoną służącą, która widziała jak Bayard zatruwa kielich, i twierdząc, że jeśli król Marcii dowie się, że to ona go zdradziła, będzie po niej. Merlin przerywa uroczysty toast, oskarżając Bayarda o zatrucie kielicha, ale Uther średnio mu wierzy, no bo zwykły sługa oskarża jego gościa i naraża z trudem zdobyty pokój na szwank. Merlin nie ma za bardzo dowodu (no bo wiecie, obiecał Karze/Nimue, że nie zdradzi jej tożsamości), ale król nie chce też ryzykować, że może młodzik ma rację, tak więc każe jemu wypić truciznę – jeśli Merlin się myli, zostanie ukarany za robienie afery, a jeśli ma racje – no cóż, poselstwo z Marcii zostanie aresztowane.
Nimue miała już okazję obserwować Merlina. Wie, że chłopak bez wahania wypije za Artura truciznę, a że wychodzi na to, że król Bayard planował zamach na księcia Camelotu, rozmowy pokojowe poszły z dymem. Nimue upiecze więc dwie pieczenie na jednym ogniu – pozbędzie się przeszkody w zemście na Camelocie (Merlina) i wpędzi Uthera w wojnę.
Ale to jeszcze nic! Bo kiedy Nimue orientuje się, że Artur rusza po morteusa, odgrywa przed nim biedną, pokrzywdzoną niewiastę i wpędza go w pułapkę. Jej jedynym głupim i bezsensownym posunięciem jest to, że kiedy już ma Artura w garści i może go zabić, tak po prostu odchodzi, bo “nie jest przeznaczeniem Artura zginąć z jej ręki”. To niejako świadczy o tym, że Nimue zna przeznaczenie Artura (i Merlina). Można argumentować, że nie wiemy, co usłyszała tak dokładnie (może tylko to, że nie ona ma zabić Artura), ale jej zachowanie świadczy o tym, że próbuje nie dopuścić do tego, aby owo przeznaczenie się ziściło. Tak więc trudno dziewczynę zrozumieć.
Na koniec dowiadujemy się z kolejnej rozmowy między Utherem a Gajuszem, że znają Nimue, ale tym razem Uther twierdzi, że czarownica “nie ośmieliłaby się przyjść do samego Camelotu”. Dowiadujemy się też, że Nimue ma coś wspólnego z Arturem, ale jeszcze nie wiemy co. Myślicie, że teraz Uther jest wredny? Zaręczam, że kiedy już się dowiemy co go łączy z Nimue, scena, w której Uther rozmawia o niej z synem i ukrywa przed nim prawdę, sprawi, że pewnie znielubicie go jeszcze bardziej.
A tymczasem w następnym odcinku pojawi się moja ulubiona wersja sir Lancelota z Jeziora.