Arrowverse · Krótka notka

Krótka notka o najgorszym crossoverze Arrowverse do tej pory

Uwaga! Spoilery do Flasha i zeszłorocznego crossovera Crisis on Infinite Earths.

Dawno, dawno temu napisałam tekst o moich problemach z serialem Arrow. I cóż, po tym, co Marc Guggenheim odwalił w czwartym sezonie, odechciało mi się oglądać Arrow, a zamiast tego wychwalałam pod niebiosa The Flash, jako serial, który nie zabija kobiecych postaci dla rozwoju męskich; i który nie próbuje robić z Flasha innego bohatera niż Flash (tak jak Arrow kradł linie fabularne od Batmana).

Tak, to były dobre czasy.

Niestety, The Flash już od dłuższego czasu też dołuje, a tegoroczny crossover – Armageddon – jest tego najlepszym przykładem. I tak – jest o wiele gorszy od odcinka musicalowego.

W zasadzie to nawet nie wiadomo, czy można go nazwać pełnoprawnym crossoverem, skoro dzieje się on na przestrzeni pięciu odcinków Flasha i tylko od czasu do czasu pojawiają się postaci z innych seriali (jak Ray Palmer z Legends of Tomorrow, Ryan Wilder z Batwoman czy Alex Denevers z Supergirl). Można by się spodziewać, że skoro w poprzednim crossoverze została ustanowiona arrowversowa Liga Sprawiedliwości, to będziemy częściej widywać bohaterów z tego uniwersum w siedzibie Ligi, jeśli nie w “zwykłych” odcinkach, to przynajmniej w corocznych crossoverach. Ale nie – postaci z innych seriali grają właściwie drugorzędne role względem Drużyny Flasha, a większość z nich znika po odcinku, w którym się pojawia.

Ale po kolei. O czym jest ten crossover?

W pierwszej części niejaki Despero cofa się w czasie do 2021 roku, aby zabić Flasha. Tak się bowiem składa, że Szkarłatny Speedster w przyszłości oszaleje i doprowadzi do tytułowego Armageddonu. I przez pierwszy odcinek dowiadujemy się co nieco na temat Despero jako postaci – dowiadujemy się, że jest kosmitą, że jest nie tylko silny i włada ogniem, lecz także umie tworzyć halucynacje; i że prowadził na swojej planecie rebelię przeciwko tyranowi, ale go nie zabił, co potem miało złe skutki. Despero pokazuje nawet telepatycznie Flashowi, co się stanie w przyszłości. Udaje się go przekonać pod koniec pierwszej części, żeby dał Flashowi szansę wyjaśnienia sprawy i niedoprowadzenia do Armageddonu.

W drugiej części na Flasha spada mnóstwo nieszczęść – najpierw zostaje zawieszony z powodu oskarżeń o przestępstwa, których nie popełnił; następnie STAR Labs zostaje zamknięte z powodu niebezpiecznego poziomu radiacji, a w końcu Flash dowiaduje się, że jego przybrany ojciec, Joe West, zginął sześć miesięcy temu, a Barry tego nie pamięta. Fakt, że wcześniej ma zanik pamięci i budzi się nagle w swoim zdemolowanym mieszkaniu otoczony przez resztę Drużyny Flasha każącą mu się uspokoić, sprawia, że Barry zaczyna się zastanawiać, czy czasem rzeczywiście nie traci rozumu. Dlatego wybiera się do siedziby Ligi i wzywa Black Lightninga.

W trzeciej części namawia go, aby odebrał Barry’emu moce, podczas gdy reszta Drużyny Flasha (oraz Iris, która prowadzi swoje własne śledztwo dziennikarskie) próbuje ustalić, o co kaman. Nagle okazuje się, że śmierć Joe jest co najmniej podejrzana i Joe może nawet żyć. W zasadzie ten odcinek kończy się tym, że Barry podróżuje w czasie, aby dowiedzieć się, co się tak naprawdę stanie, a odkrywa, że jego stary wróg, Eobard Thawne (czyli Reverse-Flash) właśnie świętuje zaręczyny z Iris, a będąca na nich reszta Ligi spogląda na Barry’ego tak, jakby on był tym złym.

I właściwie do tej pory było jeszcze znośnie, ale w części czwartej i piątej serial jedzie po bandzie… i nie w takim fajnym stylu, jak Legends of Tomorrow. Otóż w czwartej części okazuje się, że jakimś cudem Thawne’owi udało się cofnąć w czasie i zabić Barry’ego, jak ten był dzieckiem…. a jednocześnie samemu stać się Flashem i zrobić z Barry’ego Reverse-Flasha. Oczywiście Liga Sprawiedliwych widzi w Barry’m przestępcę i potwora, ale jakimś cudem Iris przypomina sobie oryginalną linię czasową i pomaga mu. Potem się nagle okazuje, że aby przywrócić wszystko do normalności Barry musi okrążyć Ziemię tak szybko, że rzeczywiście doprowadzi do Armageddonu…. ale tylko na chwilkę. I po powrocie do swojej linii czasowej mówi nawet Despero, że gdyby został trochę dłużej w przyszłości, wiedziałby, o co kaman.

Nadążacie? Bo wielki finał tego bałaganu wygląda tak, że nagle Reverse-Flash prosi Barry’ego i resztę o uratowanie życia, bo jak pierwotna linia czasowa się utrwali, to on zginie. I wiecie, większość Drużyny Flasha jest za tym, aby po prostu pozwolić mu umrzeć, no bo to jednak jest gościu, który przyczynił się do wielu nieszczęść każdego z nich – zabił matkę Barry’ego, nastawał na życie Iris, doprowadził do śmierci narzeczonego Caitlin Snow…. – a teraz, tak po prostu, oczekuje, że Drużyna Flasha mu pomoże… bo tak. Najlogiczniejsze wydaje się po prostu dać mu umrzeć, ale Drużyna Flasha – po tym jak Joe mówi Barry’emu i Iris, że bohaterowie mają ratować wszystkich – postanawia go jednak uratować, ale odciąć od źródła jego szybkości.

I tu jest problem. W zasadzie od kilku sezonów mamy taką sytuację, że Flash daje drugie szanse swoim przeciwnikom, obojętnie jakimi nie byliby potworami, a pod koniec większość z nich zmienia swoje nastawienie. Czasami wystarczy, że Flash po prostu walnie jakąś poruszającą przemowę odwołującą się do lepszej strony złola, i wszystko jest okej. Sam w sobie nie jest to znów taki zły pomysł (zwłaszcza że już wcześniej Flash był przedstawiony jako bohater pełen współczucia, nawet dla przestępców), ale po kilku sezonach tak rozwiązywanych konfliktów – w dodatku, kiedy antagoniści byli, przeważnie, sadystami – można wyczuć zmęczenie materiału.

No i to rozwiązanie kwestii Reverse-Flasha w finale Armageddonu… Mam wrażenie, że twórcy chcieli zrobić coś podobnego do tego, co zrobił Avatar: Legenda Aanga – rozwiązać dylemat, czy zabić złola, czy nie, poprzez ostateczne unieszkodliwienie go i skazanie na (w jego mniemaniu) los gorszy od śmierci. Tyle, że Barry, Caitlin i Iris od samego początku chcą Thawne’a zabić, nikt nie podaje jakichś bardziej konkretnych powodów, dla których Thawne miałby zostać oszczędzony (a wręcz on sam, jak idiota, daje im kolejne powody, aby dać mu umrzeć), a Despero stwierdza fakt, że już zdarzyło się, że Reverse-Flash odzyskał moce i może to zrobić znowu.

W zasadzie im dalej w las, tym bardziej zagmatwania czasowe, pojawiająca się i znikająca Speed Force, i coraz to nowe wątki, które średnio mają sens, sprawiają, że ten serial ogląda się coraz gorzej; tym bardziej historia, którą każdy sezon chce opowiedzieć, nie ma sensu i nie porywa widowni. Ja sama tylko jakieś dwa lata temu miałam krótki moment, w którym nagle zainteresowałam się znów Flashem, a to tylko z powodu dwóch postaci… a potem ten wątek został całkiem zarzucony z powodów zewnętrznych.

Postaci, które śledzimy w serialu, nas w ogóle nie interesują. A wiecie – w czwartej części Armageddonu, kiedy Barry przybywa do przyszłości, duży nacisk postawiony jest na relacje pomiędzy postaciami, i to nawet nie tymi głównymi, tylko, np. Batwoman i Alex Denvers (gdzie obie dzielą się swoimi planami na przyszłość), małżeństwo Killer Frost i Chillblane’a (którego chyba nikt nie lubi, bo to pretensjonalny gościu z odsłoniętą klatą), Ryanem Choi, czyli nowym Atomem, który twierdzi, że miłość jest przereklamowana (a wiecie – w poprzednim crossoverze pokazano go jako kochającego męża i ojca), oraz Alegrę Garcię i Chestera P. Runka (czyli nowych członków Drużyny Flasha), którzy mają się ku sobie, ale nie mogą ze sobą być z jakiegoś powodu. Przez większość czwartej części Armageddonu te rozmowy o uczuciach odciągają uwagę od głównego wątku, czyli końca świata i machinacji Reverse-Flasha, co sprawia, że obecność tych postaci mało co wnosi do historii.

Dla wielu fanów (dla mnie akurat nie, o dziwo) denerwujące jest też to, że Iris i Barry są przedstawiani jako superpara, której więź w zasadzie może przetrwać wszystko. Niektórzy porównują nawet ich pairing do Olicity (co wydaje mi się przesadą… mało który pairing w historii telewizji może być taką abominacją jak Olicity). Fakt, że Iris jest jedyną osobą, która jakimś cudem pamięta poprzednią linię czasową, jest kolejnym przypadkiem, kiedy miłość między Iris a Barrym zwycięża nawet zawirowania czasowe (bo tak).

W tym momencie w zasadzie The Flash jest już jednym z tych seriali, które trwają zbyt długo; które już sezon czy dwa temu powinny zostać zakończone i dołączyć do Arrow, Black Lightning i Supergirl, które miały już swoje wielkie finały i teraz robią miejsce dla nowych rzeczy. Ale z jakiegoś powodu serial jest ciągnięty niemiłosiernie, a scenarzyści chyba nie wiedzą, co z nim zrobić. I tak to trwa, chociaż nie ma już za wiele do zaoferowania.

A kiedyś był to taki fajny serial…

4 myśli na temat “Krótka notka o najgorszym crossoverze Arrowverse do tej pory

  1. Dla mnie najbardziej fascynujące było w tym crossoverze nie zamieszanie z Thawnem i Desperro (czyli to co powinno), tylko miłosny dramat i zagadka stosunku seksualnego sprzed 10 lat. Alex robi awanturę pewnemu bohaterowi, ponieważ wystawił swoją koleżankę po wspólnej nocy, 10 lat wsześniej. Zupełnie jakby istnieli ludzie którzy zajmowaliby sobie tym głowę po 10 latach życia. I to naprawdę pisały dorosłe osoby? Patetyczne teksty Alex o miłości wywoływały ból uszu. Pierwszy raz skipowałem. Z Flashem wziąłem rozwód kilka sezonów temu, i ten chwilowy powrót dla crossoveru zachęcił mnie by póki co dalej go ignorować. Niech już się zlitują nad biednym uniwersum DC i skasują CWverse. Wszystko co najlepsze odeszło z pierwszymi sezonami ich seriali.

    1. Ja bym nie kasowała jeszcze Arrowverse… ale mimo wszystko Flash powinien zostać zakończony już jakiś czas temu i nie miałabym nic przeciwko, gdyby Legendy też się niebawem skończyły, i po prostu producenci daliby szansę nowym seriom (Superman i Lois było całkiem-całkiem).

      1. No właśnie dopiero po napisaniu tego sobie uświadomiłem, że Superman i Lois jest bardzo w porządku. Legendy są do wyrzucenia, bo ten serial już prawie nic nie ma wspólnego z komiksami. Większość obsady to wymysły twórców. Uniwersum DC na pełno postaci z dna gara, które mogłyby mieć debiut właśnie w Legends, które przecież w swoim zamierzeniu miało być śmietnikiem na postacie. Nie widzę sensu w markowaniu tego DC, skoro wolą tworzyć własnych herosów i złoczyńców. Batwoman to już jest taki dramat, że wymaga całego artykułu.

        To przykre. Pamiętam początki uniwersum, niesamowite zaangażowanie Stephena Amella i Guggenheima, w zdobywaniu od WB coraz “większych” postaci, pamiętam gdy tam autentycznie było serducho. Dziś jest ta pani od Batwoman, która wg jej własnych słów “robi biznes na gejach” i profanuje bat uniwersum. Jeśli chcesz obejrzeć zabawę komiksami i kiczem, polecam Gotham. Batwoman to nie zabawa materiałem źródłowym i konwencją, to zwykła profanacja, sklecona topornie i bez wyczucia, przez wyjątkowo głupich ludzi.

        Całe szczęście że tworzą Batgirl dla HBO MAX, której obsada prezentuje się intrygująco (Keaton, Simmons, Fraser). Oby Barbara uratowała honor bat-kobiet i wywietrzyła ten smrodek po The CW.

      2. O, ja pamiętam jak Guggenheim odwalał dziwne akcje, łącznie z zabiciem Laurel Lance, bo “Lauriver się skończył” i nachalne wstawianie Olicity wszędzie. Myślisz, że dlaczego postanowiłam darować sobie piąty sezon Arrow?

        Natomiast fakt, Gotham zrobiło telewizyjnych przeciwników Batmana o wiele lepiej, niż Batowman (chociaż Victor Zaszz daje radę w obu wersjach), a wątek Sophie czy Alice jest wkurzający… ale za to Batwoman jest o tyle ciekawa, że wprowadza do TV dalszą Bat-Rodzinę – Luke’a Foxa, Stephanie Brown, czy Julię Pennyworth.

Leave a Reply