Przez długi czas istniała dla mnie tylko Oryginalna Seria, a co za tym idzie – uważałam „oldschoolową” załogę Enterprise za jedynie słuszną. Pamiętam, że kiedy odkrywałam Star Treka, z czasem wymieniałam Kirka, Spocka, Sulu i Scotty’ego jako swoje ulubione postaci w serii. Kiedy jednak trzy lata temu postanowiłam nadrobić pozostałe Star Treki, nie tylko poznawałam nowe załogi i się do nich przekonywałam, lecz także zaczęłam wypatrywać tych odcinków, gdzie poszczególne postaci miały nieco więcej do roboty. Zaczęło się od Worfa i Daty w Następnym Pokoleniu, a potem szło to dalej, chociaż w dzisiejszych Star Trekach znalezienie ulubionej postaci (przynajmniej takiej, której odcinków bym wypatrywała z wyczekiwaniem) jest trochę trudniejsze.
Tak czy inaczej, postanowiłam pokazać Wam dziesięć postaci w Star Trekach, które ogląda mi się z niekłamaną przyjemnością.
Miejsce dziesiąte: Cesarzowa Georgiou (Star Trek: Discovery)

Star Trek: Discovery jest, w moim odczuciu, najsłabszą odsłoną serii do tej pory. To prawda, że drugi i trzeci sezon są nieporównywalnie lepsze od pierwszego, niemniej jednak twórcy nadal każą nam przejmować się losem załogi mostka, której nie raczą nawet rozwinąć.
Są tam jednak postaci, które lubię oglądać, a jedną z nich jest Cesarzowa Philippa Georgiou. Kapitan Philippa Georigou zginęła w pierwszym odcinku Discovery z ręki Klingonów, ale później tytułowy statek trafił do Lustrzanego Uniwersum, gdzie przywódczynią bezwzględnego Imperium Terrańskiego był sobowtór pani kapitan. Cesarzowa jest okrutna, twarda i wierzy w brutalną siłę, ale tak się składa, że odpowiednik głównej bohaterki – Michael Burnham – w Lustrzanym Uniwersum został przygarnięty przez Georgiou. W pierwszym sezonie Cesarzowa przedostaje się do „głównego” uniwersum, a w drugim jest kimś w rodzaju konsultantki dla Sekcji 31 (części Gwiezdnej Floty, która zajmuje się tajnymi, nierzadko nielegalnymi operacjami).
Cesarzowa z jednej strony proponuje dość radykalne rozwiązania problemów, które Discovery i reszta Floty napotykają na swej drodze, rzuca cięte riposty i nie daje sobie w kaszę dmuchać; a z drugiej strony ma interesującą relację z Michael – ponieważ przypomina ona jej ukochaną córkę, jej jednej na pewno nigdy nie skrzywdzi, więcej – będzie próbować ją chronić.
Niestety, ponieważ producenci wymarzyli sobie spin-off Discovery (jeden z dwóch) o Sekcji 31, w trzecim sezonie Cesarzowa najpierw zapadła na tajemniczą chorobę spowodowaną byciem nie we własnym uniwersum i czasie, a potem – po całkiem dobrym dwuodcinkowym wypadzie do Lustrzanego Uniwersum – zostaje odesłana do czasów z pierwszych dwóch sezonów Discovery, tak więc seria straciła jedną z ciekawszych postaci dla serialu, który nie wiadomo czy powstanie. Ale przynajmniej jako pożegnanie te dwa ostatnie odcinki z Cesarzową były całkiem fajne.
Miejsce dziewiąte: siostra Christine Chapel (Star Trek: Oryginalne Seria)

Aktorka Majel Barret jest szczególną osobowością dla serii, nie tylko dlatego, że była drugą żoną Gene’a Roddenberry’ego, lecz przede wszystkim dlatego, że była obecna w Star Treku w zasadzie od pierwszego pilota (Klatki), gdzie grała pierwszą oficer Enterprise. Później użyczała głosu kolejnym komputerom pokładowym w serii i grała nieznośną matkę doradczyni Troi, Lwaxannę. Ja jednak najbardziej lubię ją jako siostrę Christine Chapel.
Niestety siostra Chapel nie była dobrze zarysowaną postacią, ale zawsze fajnie mi się ją oglądało. Kiedy poznawałam Star Treka siostra Chapel wydawała mi się profesjonalistką, która z jednej strony jest troskliwa, z drugiej zaś potrafi postawić na swoim, zwłaszcza gdy ma do czynienia ze zrzędliwym doktorem McCoyem. Z Wirusa dowiadujemy się, że podkochuje się w Spocku, a w Niezłomnych kobietach odkrywamy, że ma narzeczonego i odrzuciła pracę naukową na Ziemi, aby podróżować na Enterprise. Trochę jednak żal, że ten wątek jej pracy naukowej nie został rozwinięty w samej serii, niemniej jednak okazało się w czwartej kinówce, że udało jej się awansować na lekarza pokładowego.
Miejsce ósme: Thyl’ek Shran (Star Trek: Enterprise)

Jeffrey Combs znany jest głównie z serii filmów Re-Animator, ale swoje w Star Treku też zagrał. Głównie trzymał się Deep Space Nine, gdzie grał vortę Wayouna, likwidatora Brunta (Komisja Handlu FerengiTM) i parę innych małych ról. Ja jednak najbardziej lubię go jako komandora Thyl’eka Shrana.
Shran zostaje nam przedstawiony jako wierny żołnierz Andorii, który węszy podstęp w wulkańskim klasztorze (w czasach Star Trek: Enterprise zachodzi konflikt między Andorianami i Wulkanami), w którym to klasztorze akurat zatrzymali się kapitan Archer i jego pierwsza oficer, T’Pol. Archer wykazuje się w całej sytuacji spokojem i poczuciem humoru, a kiedy okazuje się, że rzeczywiście w klasztorze jest coś nie tak, Archer postępuje sprawiedliwie, co sprawia, że Shran ma u niego dług wdzięczności.
Z każdym następnym gościnnym występem komandora, daje się on poznać również jako człowiek honorowy, który zaczyna cenić Archera i traktować go jak przyjaciela. Niestety jego dowództwo przez dłuższy czas chce wykorzystać Enterprise do swoich celów, chociaż sam Shran optuje za tym, aby z Ziemianami współpracować. Później zaś – kiedy Enterprise gości Tellarytów i wygląda na to, że jeden z nich zabił ukochaną Shrana – komandor musi stanąć do pojedynku z kapitanem Archerem, który postanowił walczyć za wyzwanego Tellarytę. Na szczęście wszystko dobrze się kończy, a Shran z czasem układa sobie życie z inną Andorianką.
Odcinki ze Shranem były jednymi z lepszych w Star Trek: Enterprise, gdyż z jednej strony pokazywały kulturę Andorian, a z drugiej – rozwijały tę ciekawą relację między komandorem a Archerem, która była budowana na wzajemnym zrozumieniu i dobrej woli. W zasadzie jest to też relacja, która potem doprowadziła do stworzenia Zjednoczonej Federacji Planet.
Miejsce siódme: Christopher Pike (Star Trek: Discovery)

Jedna z rzeczy, które Star Trek: Discovery zrobiło dobrze, to to, że dało kapitanowi Christopherowi Pike’owi drugą szansę. Pamiętajmy, że miał on być pierwszym protagonistą oryginalnego Star Treka, ale pilot z jego udziałem nie spodobał się producentom, którzy zaproponowali Roddenberry’emu (między innymi) zmianę aktora. Przez dłuższy czas Pike stał się ważną postacią w uniwersum, choć zwykle sprowadzaną do roli zmarłej legendy Floty albo mentora dla młodych bohaterów.
W drugim sezonie Discovery uczyniono z niego tymczasowego kapitana tytułowego statku i mogliśmy przyjrzeć się temu jakim jest dowódcą. Dał się poznać jako rozsądny, cierpliwy, współczujący i odważny człowiek z zasadami. Po części miał stanowić przeciwieństwo do poprzedniego dowódcy, Gabriela Lorki, jednak to, co sprawia, że kupujemy tę postać, to fakt, że grający Pike’a Anson Mount robi fantastyczną robotę. W rezultacie Pike jest kapitanem, którego łatwo polubić i którego przygody chce się oglądać, dlatego nic dziwnego, że fani nie mogą się już doczekać drugiego spin-offu Discovery – Star Trek: Strange New Worlds.
Miejsce szóste: Tuvok (Star Trek: Voyager)

Zanim pojawił się Star Trek: Voyager, postrzegaliśmy Wulkanów poprzez pryzmat Spocka i poprzez ciągnący się przez Oryginalną Serię i kinówki wątek jego mieszanego pochodzenia. Spock był niewątpliwie jedną z najciekawszych postaci w Oryginalnej Serii, niemniej jednak wiele z tego, co odcinki mu poświęcone powiedziały o Wulkanach, zostało potem doprowadzone do skrajności.
W tym kontekście Tuvok był postacią rewolucyjną. Jako pierwszy Wulkanin w głównej obsadzie od czasów Oryginalnej Serii, Tuvok różni się diametralnie od Spocka – nie rzuca komentarzy o nielogiczności ludzkości, umie pięknie opowiadać o byciu mężem i ojcem (jest żywym przykładem tego, że miłość rodzinna jak najbardziej istnieje w kulturze Wulkanów), a do tego ma bardzo rozwiniętą inteligencję emocjonalną, która przejawia się, na przykład, w scenie kiedy Samantha Wildman zostaje ranna i boi się, że nie wróci do córeczki.
Niemniej jednak Tuvok kryje swoją mroczną stronę. Jest to spowodowane tym, że pełni rolę oficera taktycznego, co kłóci się nieco z jego wulkańskim wychowaniem. Jest kilka odcinków, które pokazują, że w jego umyśle kryją się myśli o przemocy, z którymi on sam musi walczyć.
Coś, co również wychodzi na plus, jeśli chodzi o tę postać, to jego relacje z przełożoną – czuć, że Tuvok i kapitan Janaway to bliscy przyjaciele. Jest też wspaniałym mentorem najpierw dla Kes, a potem dla Siedem z Dziewięciu, a i wiele postaci przychodzi do niego po rady.
Miejsce piąte: Doktor Katherine Pulaski (Star Trek: Następne Pokolenie)

Przez całe lata doktor Pulaski, która w drugim sezonie zastąpiła doktor Beverly Crusher na stanowisku naczelnego oficera medycznego, była powszechnie nielubiana. Było to w dużej mierze spowodowane tym, że próbowano z niej zrobić damską wersję doktora MacCoya i przenieść do Następnego Pokolenia dynamikę między Bonesem a Spockem, chociaż „Spock” z tej serii (czyli Data) zwyczajnie się do tej dynamiki nie nadawał. W rezultacie zwykle wychodziło na to, że doktor Pulaski jest wredna dla Daty bez powodu.
I fakt – tak jak swego czasu McCoy – doktor Pulaski była pomyślana jako technofobka, ale z czasem jej stosunek do Daty powoli się zmieniał, aż w końcu w Mierze człowieka była jedną z osób, które wspierały go i uznawały jego człowieczeństwo.
W przeciągu jednego sezonu, w którym występuje, Katherine Pulaski okazuje się kompetentnym i oddanym swojej pracy lekarzem, a także kimś, kto zaczyna fascynować się kulturą klingońską, tak więc zaprzyjaźniła się z czasem z komandorem porucznikiem Worfem. Co więcej w przeciwieństwie do doktor Crusher, większość odcinków jej poświęconych nie było związanych z nową, nieosiągalną miłością (a i sceny z Picardem nie próbowały jakoś na siłę swatać oficer medycznej z kapitanem). No i jest jeszcze coś, co mnie osobiście ciągnie do tej postaci, czyli fakt, że doktor Pulaski jest Polką w Gwiezdnej Flocie.
Niestety po drugim sezonie, ani producenci nie byli zachwyceni tym, jak wyszła Katherine Pulaski (wspominano, chociażby, o braku chemii między nią a resztą obsady), ani sama Diane Mauldur nie była zainteresowana graniem tej roli w kolejnych sezonach. Koniec końców dalsze przygody tej postaci miały miejsce w komiksach.
Miejsce czwarte: Reginald Barclay (Star Trek: Następne Pokolenie i Star Trek: Voyager)

W przeciwieństwie do pozostałych pozycji na tej liście, porucznik Reginald Barclay nie jest częścią głównej obsady. Tak naprawdę był pomyślany jako jednorazowa postać w trzecim sezonie Następnego Pokolenia, ale okazał się na tyle popularną postacią, że powrócił jeszcze dwa razy w sezonie czwartym i szóstym, a potem odegrał ważną rolę w Voyagerze, a nawet zaliczył cameo w Pierwszym Kontakcie.
Scenarzysta Michael Piller, pisząc odcinek Holoucieczka, wzorował porucznika Barcalya na własnych doświadczeniach. Barclay jest nieśmiałym, zamkniętym w sobie inżynierem diagnostykiem, który ucieka do holokabiny, aby tam przeżywać wspaniałe przygody. Nie wpływa to zbyt dobrze na jego pracę i LaForge i Riker są bliscy przeniesienia go, ale kapitan Picard każe im zaprzyjaźnić się z Barclayem i dowiedzieć się, dlaczego jest taki jaki jest. Z jednej strony jest to więc odcinek o tym, aby nie uciekać za bardzo w fikcję, a z drugiej – o tym, że czasem trzeba się na kogoś otworzyć, aby ten ktoś otworzył się na nas.
Barclay stał się popularny dlatego, że nie był modelowym członkiem Gwiezdnej Floty. W dodatku jego zahukanie, nerwowość, a nawet napady lękowe sprawiały, że łatwo było utożsamiać się z nim osobom w spektrum autyzmu. Choć zapewne w zamyśleniu Pillera Barclay miał być tylko nerwowy i nieśmiały, dla widzów oczywiste było to, że ta nerwowość i nieśmiałość były symptomami czegoś większego, o czym wtedy jeszcze nieszczególnie rozmawiano, a o czym teraz wiadomo nieco więcej. Zresztą kolejne odcinki z Barclayem eksplorują jego problemy z wysłowieniem się, jego samotność, pracoholizm i trudności w nawiązywaniu przyjaźni. Z drugiej strony inne postaci okazują mu troskę i martwią się o jego zdrowie fizyczne i psychiczne (gdyż ma on zwyczaj przepracowywać się), a jego relacje z doradczynią Troi z jednostronnego zauroczenia przemieniają się w prawdziwą przyjaźń (uwielbiam zresztą odcinki Voyagera z Barclayem i Troi, bo tam Deanna pokazuje pazur).
Oczywiście, można czuć pewne zażenowanie oglądając jego holoprogramy wykorzystujące „prawdzie” postaci (jak załogę Enterprise w Holoucieczce czy załogę Voyagera w Pathfinderze), które rozpływają się nad genialnością Barclaya, ale jednak kiedy Barclay jest w prawdziwym świecie i skupia się na ważnym zadaniu, na przekór swoim ograniczeniom (na przykład, próbuje przekonać ludzi o tym, że jest w stanie ustanowić wzajemną komunikację między Gwiezdną Flotą a zaginionym w Kwadrancie Delta Voyagerem), trudno mu nie kibicować.
Miejsce trzecie: Jonathan Archer (Star Trek: Enterprise)

Każdy Trekkie ma swojego ulubionego kapitana, którego być może nawet uważa za najlepszego ze wszystkich kapitanów. Dla jednych jest to zawadiacki James T. Kirk, dla innych oczytany Jean-Luc Picard, jeszcze inni uważają, że Benjamin Sisko i Kathryn Janaway są niedoceniani i zasługują na większą uwagę. A moim ulubionym startrekowym kapitanem jest Jonathan Archer.
Przy czym nie upieram się, że to najlepszy kapitan w Star Treku w ogóle. Po prostu, lubię go jako postać. Zwłaszcza że ma być tym pierwszym kapitanem, który przeciera szlaki dla pozostałych kapitanów w serii i powoli buduje to, co potem stanie się Gwiezdną Flotą i Zjednoczoną Federacją Planet. Co warto pamiętać, kiedy omawia się Jonathana Archera, to to, że działa jakieś dwie dekady po Pierwszym Kontakcie z Wulkanami, a jego ojciec próbował bezskutecznie odwzorować zaawansowaną technologię, którą Wulkanie byli niechętni się dzielić z Ziemianami. To plus choroba umysłowa doprowadziły do tego, że Archer senior popadł w rozpacz i zmarł, nie osiągnąwszy sukcesu. Na początku serii kapitan Archer czuje więc niechęć do Wulkanów (delikatnie mówiąc) i co by nie mówić, nie uśmiecha mu się to, że kiedy ma wylecieć w pierwszą międzygwiezdną podróż, wulkański ambasador nalega, aby leciała z nim T’Pol. Z czasem jednak Archer przekonuje się do T’Pol, a ona do niego. Pomijając głupie pomysły scenarzystów, aby Archer czuł miętę do swojego pierwszego oficera (przynajmniej w pierwszych dwóch sezonach), ich relacja rozwija się całkiem miło i nawet przypomina trochę tę relację pomiędzy Janaway a Tuvokiem czy Kirkiem a Spockiem.
Ktoś kiedyś powiedział, że Jonathan Archer jest trochę amalgamatem poprzednich kapitanów w serii: ma pragnienie eksploracji jak Kirk i Picard, musi przepracować pewne resentymenty jak Sisko i z powodu swojego szczególnego położenia jest zmuszony działać niemoralnie, tak jak Janaway. To, co jednak uważam za bardzo dobre posunięcie ze strony scenarzystów, to to, że przez dłuższy czas Archer usprawiedliwia się ze swoich działań wyższą koniecznością, ale kiedy już wydostaje się z Rubieży, ciężar jego zbrodni sprawia, że trudno mu jest czuć się jak bohater, za którego wszyscy go mają. Zwłaszcza jego rozmowa z Eriką Hernandez w czwartym sezonie pełna jest smutku i goryczy.
Tak samo jak inni kapitanowie przed nim (po nim?), Archer dba o swoich ludzi i o nich walczy, ale podoba mi się też to, że ma psa. Jest to coś, co wyróżnia go na tle pozostałych kapitanów, którzy nie mieli zwierząt domowych (chociaż Janaway podobno miała psy w domu). Żałuję tylko, że nie było jakiegoś odcinka, który bardziej by eksplorował tę relację między Archerem a Porthosem (Noc w ambulatorium się nie liczy).
Miejsce drugie: Doktor (Star Trek: Voyager)

Coś, co od jakiegoś czasu mnie denerwuje w fikcji, to motyw aroganckiego geniusza. Bardzo łatwo sprawić, aby taka postać była nie tyle zabawna, co irytująca i antypatyczna. Jednakże rok temu zdałam sobie sprawę z tego, że najbardziej udaną wersją tego tropu jest Herkules Poirot i żałowałam, że więcej twórców nie potrafi wziąć przykładu z tego jak arogancja małego Belga jest skonstruowana i dlaczego fani go kochają. Wyjątkiem wydaje się być w tym zakresie właśnie Awaryjny Hologram Medyczny, zwany Doktorem.
Pod wieloma względami Doktor i Poirot są do siebie podobni. Z jednej strony zadufani w sobie i zachwalający swoje zdolności intelektualne, a z drugiej potrafiący łatwo przejść z tych przechwałek do wywodów na temat praw pacjenta lub niemoralności zabijania; a także potrafiący okazywać współczucie tym, którzy go potrzebują. Doktor, tak jak mały Belg, spotyka się też z lekceważeniem ze względu na to, że jest „tylko” hologramem i przez dłuższy czas musi walczyć o swoje prawa (poczynając od możliwości wyłączania i włączania się wedle własnej woli, a nie na komendę innych).
Pod pewnymi względami Doktor przypomina komandora Datę – zaczyna jako maszyna (choć z własną osobowością) i z czasem staje się coraz bardziej ludzki, a nawet rozwija zainteresowania artystyczne (jak opera, fotografia czy pisanie holopowieści). Poniekąd właśnie dlatego, że od utknięcia w Kwadrancie Delta AHM działa przez cały czas i jest jedynym lekarzem na pokładzie, ma możliwość rozwijania się jako jednostka, a i bohaterowie patrzą na niego jak na członka załogi, a nie maszynę.
Miejsce pierwsze: Nog (Star Trek: Deep Space Nine)

O mojej miłości do Ferengi nie trzeba chyba mówić. Prawdę mówiąc, lubię sobie od czasu do czasu obejrzeć nie tylko tak zwane Ferengi Episodes, które poświęcone są Quarkowi, lecz także te odcinki, w których ciekawe wątki poboczne (a nawet główne) ma jego bratanek Nog.
Nog zresztą przeszedł ciekawy rozwój postaci. W pierwszym odcinku poznajemy go jako złodzieja, a w kolejnych odcinkach on i Jake Sisko – syn Benjamina Sisko, który przejął dowództwo na stacji Deep Space Nine – zaprzyjaźnili się (ku niechęci kapitana, który uważał Noga za złe towarzystwo dla swojego nastoletniego syna). Przez dłuższy czas Nog jest postacią raczej komediową, chociaż miewa przebłyski dramatyzmu i geniuszu. Na przykład, w Nagusie (prawdopodobnie pierwszym Ferengi Episode w Star Trek: Deep Space Nine) jest scena, w której Nog pytany jest przez nauczyciela, dlaczego nie odrobił lekcji i wymyśla mało przekonywujące kłamstwo. Widz wie jednak, że Nog w domu nie ma czasu zajmować się szkołą, gdyż ojciec i wuj zrzucają na niego dodatkową pracę w barze, a poza tym Nog nie umie czytać (a przynajmniej – nie po angielsku). Kiedy indziej, w Gawędziarzu, Nog pomaga pewnej młodej władczyni w negocjacjach, używając Zasady Zaboru i jest to – według mnie – pierwszy znak tego, kim bratanek Quarka stanie się w przyszłości.
A stanie się pierwszym Ferengi w Gwiezdnej Flocie.
Wpada na ten pomysł, ponieważ widzi jak ślepe podążanie za biznesem (nawet kiedy nie ma się do tego „uszu”) zniszczyło życie jego ojcu, Romowi (który mógłby zostać świetnym inżynierem, ale ze względu na kulturę Ferengi może tylko oczekiwać na to, aż przejmie bar po bracie). W ogóle scena, w której Sisko dowiaduje się, dlaczego Nog chce wstąpić do Floty, jest jedną z najlepiej zagranych scen w serii (głównie za sprawą Arona Eisenberga) a i widownia po tej scenie patrzyła na Noga już inaczej.
Choć Quark nie aprobuje wyboru bratanka (delikatnie mówiąc; przy całej mojej miłości do tej postaci trudno mi nie przyznać, że to co robi w Rytuale to świństwo), a w późniejszych sezonach wielokrotnie uważa Noga we Flocie jako wielki wstyd, nie ulega wątpliwości, że na swój sposób Quarkowi na chłopcu zależy. Wielokrotnie staje w jego obronie, chwali go, a w jednym odcinku nawet roztkliwia się nad wspomnieniami z czasów, kiedy Nog był mały. I w sumie trudno się dziwić – Quark w zasadzie wychowywał Noga razem z Romem, a nigdy się nie ustatkował i nie miał własnych dzieci.
Żałuję też, że nigdy nie powstał ani żaden komiks, ani żadna powieść w uniwersum Star Treka, w których mogłabym przeczytać o przygodach Noga jako kapitana, wykorzystującego Zasady Zaboru i ten specyficzny sposób myślenia Ferengi do rozwiązywania typowych problemów Floty (co najwyżej można go spotkać w Star Trek: Online i stąd, między innymi, wiem, że jego statek nazywa się USS Chimera).
I oto były moje ulubione postaci w Star Trekach. Jak widzicie są one bardzo różne, bo też seria pełna jest interesujących i fantastycznych postaci, nie tylko w głównych obsadach, ale i poza nimi. A Wy? Macie jakieś ulubione postaci w Star Trekach?