
Dzisiejszy odcinek jest jednym z tych wykorzystujących motyw starożytnych kosmitów, którzy potem zostali uznani za bogów. Jest to też pierwszy z wielu odcinków Star Treka poruszający temat religii i kultu.
W tym odcinku Czechow ma też trochę więcej do roboty i rzuca swój pierwszy tekst w stylu: “X pochodzi z Mateczki Rosji.”
Zanim przejdziemy do Samotnego Apolla, uwaga poboczna: ten wpis będzie ostatnim Meg ogląda Star Trek: TOS przez bardzo długi czas. Maj będzie w całości poświęcony Batmanowi i rzeczom okołobatmanowym, więc na miesiąc omawianie Oryginalnej Serii zostanie zawieszone (nie to żeby komuś było z tego powodu smutno…).
Opis Fabuły:
W trakcie tworzenia mapy pewnego systemu gwiezdnego Enterprise zostaje złapane przez wielką, zieloną rękę wychodzącą z planety Polluks IV. Wkrótce potem na ekranie pojawia się wisząca w kosmosie głowa mężczyzny twierdzącego, że jest bogiem Apollem i chcącego, aby załoga Enterprise oddawała mu cześć. Po zagrożeniu, że zgniecie statek, Apollu udaje się wymusić na Kirku, aby wraz ze swoimi oficerami (poza Spockiem) zszedł na powierzchnię planety. Kirk bierze ze sobą Scotty’ego, Czechowa, McCoya i porucznik Carolyn Palomas, specjalizującą się w antropologii. Zwiad ma za zadanie znaleźć źródło energii, którą dysponuje Apollo, i uwolnić statek. Jest to o tyle trudne, że nie można owego źródła namierzyć, a sam Apollo nie omieszkuje co chwila demonstrować swojej boskiej mocy.
Co Z Tego Pamiętam:
Pamiętam Apolla, który chciał być czczony. I pamiętam to, że Palomas była naprawdę nim zainteresowana, ale dla dobra statku musiała mu złamać serce.
Wnioski Ogólne:
Co prawda, według Roddenberry’ego ludzkość miała już “wyrosnąć” z bogów i religii, niemniej jednak zarówno w tym odcinku, jak i we wcześniejszych mieliśmy zaprzeczenie tego stwierdzenia. W Zabójczych myślach, na przykład, Kirk i porucznik Noel prawie spędzili upojną noc podczas przyjęcia bożonarodzeniowego.
Kapitan Pike w Star Trek: Discovery formułuje zmodyfikowane Trzecie Prawo Clarke’a – “Każdy wystarczająco zaawansowany byt jest nieodróżnialny od bóstwa.” W ciągu tych ponad pięćdziesięciu lat swojego istnienia Star Trek wielokrotnie podchodził do zagadnienia religii w taki sposób, że to nie tyle prawdziwi bogowie, co kosmici o specyficznej biologii albo zaawansowanej technologii. Czasem załogi Star Treka natykały się na kult takich właśnie kosmitów (czy nawet maszyn, jak to było w Sztucznej inteligencji), a czasem to właśnie nasi bohaterowie byli takimi kosmitami (na przykład, Picard i spółka dla pewnej proto-wulkańskiej społeczności). Zauważmy też, że w Chłopięcej zabawie i Arenie mamy niemal wszechpotężne istoty i są one traktowane jako cywilizacje, które osiągnęły wyższy stan świadomości.
I tutaj też Kirk po jakimś czasie wypracowuje teorię, że Apollo i jego pobratymcy musieli być takimi zaawansowanymi kosmitami, którzy przybyli 5000 lat temu do starożytnej Grecji i zostali uznani przez tamtejszy pasterski lud za bóstwa. Tylko, że Apollo cały czas utrzymuje, że jest bogiem i że potrzebuje czci wyznawców, tak jak ludzkość potrzebuje jedzenia. Zasygnalizowane jest nam również, że inni bogowie wiedzieli o tym, że nie mogą wrócić do czasów, kiedy byli czczeni, i jedynie Apollo nie tracił nadziei, że znów będzie miał wyznawców.
Jak każdy aspekt rzeczywistości, temat religii były wielokrotnie podejmowany przez Star Treka, i to nie tylko w kategoriach zabobonów albo fanatyzmu. Bo, na przykład, porucznik Data został opętany przez postaci z dawno zapomnianej mitologii i Picard – bądź co bądź, zapalony archeolog i miłośnik starożytnych cywilizacji – musiał odszyfrować znaczenie za mitami, aby uratować androida. Kiedy indziej B’Elanna Torres miała doświadczenie śmierci, w którym znajdowała się na barce wiozącej dusze wojowników do klingońskich zaświatów, a komandor Sisko w pewnym momencie stał się wysłannikiem Proroków – bóstw czczonych przez Bajoran – i twierdził nawet, że wiara w Proroków dała Bajoranom siłę, aby przetrwać okupację. W Star Trek: Discovery mieliśmy też taką sytuację, że porwani z Ziemi ludzie zobaczyli kiedyś tak zwanego Czerwonego Anioła, który ich ocalił, i po osiedleniu się na pewnej planecie stworzyli amalgamat różnych ziemskich religii.
W zeszłym tygodniu poruszyłam temat tego, że niektóre ważniejsze rasy kosmitów i ich kultury są eksplorowane w Star Treku w ten czy inny sposób. Nie inaczej jest przy religii. Jak dotąd najbardziej duchową rasą w startrekowym uniwersum są Bajoranie, a Prorocy i zbudowany wokół nich kult są istotnym, wciąż przewijającym się wątkiem w Deep Space Nine. Ale religia jest też ważna dla Worfa i dzięki niemu dowiadujemy się o Kahlessie – wojowniku, który ukształtował klingońską kulturę i według legend ma wkrótce powrócić. Z kolei Quark ciągle cytuje Zasady Zaboru, bo tak po prawdzie są one w pewnym sensie tekstem religijnym Ferengich; i w pewnym momencie możemy zobaczyć jak mniej więcej Ferengi wyobrażają sobie zaświaty. Nawet Wulkanie mają zakony i raz na jakiś czas odbywają pielgrzymki do swoich świętych miejsc.
I też te fikcyjne religie są w jakiś sposób oparte o te ziemskie. Niewątpliwie Bajoranie byli w jakiś sposób wzorowani na religiach Wschodu (wystarczy chociażby spojrzeć w jaki sposób ubierają się tam osoby duchowne), a kultura klingońska czerpie trochę z Wikingów (Sto-vo-kor jako Walhalla). Również niektóre prominentne postaci w historii tych ras, są jak Mojżesz albo Budda (dobrym przykładem jest Surak z Wulkanu… zresztą o nim i o Kahlessie pewnie będziemy jeszcze mówić w tej serii).
Na razie to tyle. Przypominam, że następne Meg ogląda… będzie w czerwcu, a tymczasem jutro zaczynamy Maj z Batmanem.