Arrowverse · Fandomy Po Latach · Krótka notka

Fandomy Po Latach – krótka notka o Arrowverse

Ten miesiąc chciałam poświęcić Arrow – powtórzyć cztery pierwsze sezony i wreszcie nadrobić cztery pozostałe, o których słyszałam, że są całkiem spoko.

Pod koniec kwietnia dowiedziałam się jednak, że Legends of Tomorrow i Batwoman zostały anulowane – najprawdopodobniej z powodu złej oglądalności i tego, że CW szykuje się do bycia sprzedanym w najbliższym czasie. W rezultacie jedynymi serialami Arrowverse, które pozostały na placu boju, jest The Flash, który już ledwo zipie, oraz Superman i Lois, którzy wydają się być oderwani od reszty…. (No i jest jeszcze Stargirl, która dzieje się na innej Ziemi i jeszcze nie miała okazji spotkać się z bohaterami z Ziemi-Prime).

Nagle zapragnęłam więc przypomnieć sobie Arrowverse – obejrzeć nie tylko Arrow, ale i Flasha, Supergirl i Legends of Tomorrow (Black Lightning mi swego czasu nie podpasował, a Batwoman jest jeszcze zbyt świeża) – i poświęcić im jakiś większy artykuł. Niestety, moja obecna praca nie pozwala mi tego zrobić w przeciągu jednego miesiąca, dlatego postanowiłam, że szczegółowy tekst przygotuję później. A na razie napiszę kilka słów o Arrowverse w ogóle.

Nie ulega wątpliwości, że Arrowverse odniosło sukces tam, gdzie poległo DCEU – stworzyło superbohaterskie uniwersum prawie na miarę Marvel Cinematic Universe. Powiedziałabym nawet, że taki serialowy format o wiele bardziej pasuje jako adaptacja komiksów, które swego czasu wychodziły w miarę regularnie (zazwyczaj co miesiąc) i miały fabuły w stylu Potwór Tygodnia. I choć poszczególni bohaterowie mieli swoje problemy, to raz na jakiś czas miał miejsce crossover, który rozprzestrzeniał się na numery kolejnych serii komiksowych.

Obecnie też doszło do takiej sytuacji, że jeśli chce się zacząć przygodę z takimi Legendami Jutra, trzeba obejrzeć określone odcinki Flasha i Arrow, aby zobaczyć pierwsze występy Sary, Lance, Atoma, Firestorma czy Kapitana Mroza; i poznać ich długą i pokręconą historię. Sara Lance jest tego najlepszym przykładem, bo zaczynała jako laska, którą Oliver Queen zabrał w pamiętną podróż Queen’s Gambit i której śmierć przez pierwszy sezon Arrow kładła się cieniem na jego relacji z Lance’ami; potem, w drugim sezonie okazało się, że żyje i że szkoliła się w Lidze Zabójców; w trzecim sezonie zostaje wepchnięta do lodówki, aby Drużyna Strzały rozwiązała zagadkę “kto zabił Sarę Lance”; a w końcu w czwartym sezonie zostaje wskrzeszona i trafia do Legends of Tomorrow. I tak naprawdę to właśnie w tym serialu Sara Lance rozwija skrzydła jako postać – w zasadzie od trzeciego sezonu jest tą zadziorną, kopiącą tyłki panią kapitan, która regularnie staje naprzeciw zawirowaniom czasowym i odjechanym sytuacjom.

I wiecie, Arrow czerpało bardzo z trylogii Nolana, jeśli chodzi o ton. Przez dwa pierwsze sezony był to bardziej serial sensacyjny z terrorystami, tajnymi agencjami i organizacjami przestępczymi. “Komiksowość” tego serialu zasadzała się bardziej na tym, że główny bohater walczył, strzelając z łuku; na tym, że co poniektórzy jego przeciwnicy mieli “gimmicki” (jak Deadshot, który nigdy nie chybia, czy Clock King, który planuje wszystko do każdej sekundy). Dopiero wątek Mirakuru wprowadził coś na kształt supermocy, które zwiastowało też pojawienie się Barry’ego Allena. Tak czy inaczej, dopiero kiedy Flash miał swoją premierę widzieliśmy coś, co bardziej kojarzy nam się z komiksami – nie tylko ludzi z supermocami, lecz także podróże w czasie, multiwersum i lżejszy klimat. Do pewnego stopnia pierwszy oficjalny crossover pomiędzy oboma seriami zwraca na to uwagę – w Central City Diggle jest oniemiały, widząc szybkość Barry’ego, a w Starling City Caitlin i Cisco są wstrząśnięci przemocą, z którą codziennie boryka się Drużyna Strzały (stwierdzają nawet, że to, z czym mierzą się Oliver i spółka jest bardziej “realne” od metaludzi).

Robot-samuraj… po prostu robot-samuraj.

Wydaje mi się jednak, że Arrowverse zaczęło być naprawdę komiksowe od trzeciego sezonu Legends of Tomorrow. Na początku to miał być serial, w którym grupka superbohaterów (a w przypadku Heatwave’a i Kapitana Mroza – superzłoczyńców) podróżuje w czasie i naprawia historię (a właściwie Rip Hunter próbuje powstrzymać Vandala Savage’a i uratować swoją rodzinę przed śmiercią), ale w zasadzie od trzeciego sezonu, w którym Legendy “popsuły czas” mieliśmy takie bardziej odjechane akcje rodem ze Srebrnej Ery Komiksu. W pewnym momencie Legends of Tomorrow stały się najbardziej lubianym przez fanów serialem, właśnie dlatego, że nie traktował się tak poważnie, jak Arrow, Flash, Black Lightning czy Supergirl. Prawda, we Flashu były samuraje-roboty czy Gorilla Grodd (a i trafił się odcinek musicalowy z Supergirl), ale Legendy Jutra, na przykład, wybrały się na plan pierwszej Godzilli, aby odebrać magiczną, urzeczywistniającą każde zapisane słowo książkę i w ostatniej chwili sytuację ratuje romansidło sci-fi napisane przez Heatwave’a (naprawdę).

Jednocześnie twórcy seriali mogli (przeważnie) korzystać tylko z tych postaci, co do których Warner Bros. nie miał planów filmowych. Dlatego z czasem szersza, nie zaznajomiona z komiksami publiczność zapoznała się z superbohaterami, którzy wcześniej nie pojawiali się na wielkim lub małym ekranie. Tak było z Elongated Manem, z Brainiakiem-5, Martianem Manhunterem, czy Dreamer, ale tak było też z Bat-Familią – Batwoman miała swoje problemy (delikatnie mówiąc), ale przynajmniej mogliśmy zobaczyć w wersji aktorskiej Luke’a Foxa (Batwinga), czy Stephanie Brown (jedną z Batgirl). Co więcej – Arrowverse pokusiło się też o pokazanie superbohaterów z przeszłości, jak Jay Garrick (którego rola ostatecznie przypadła pierwszemu aktorskiemu Flashowi – Johnowi Wesley Shippowi), czy Justice Society of America (chociaż umówmy się – JSA w Arrowverse wychodzi blado na tle JSA ze Stargirl).

Zawsze też będę utrzymywać, że relacje między Strzałą a Flashem przypominają te między Batmanem i Supermanem… i to w sposób, którego Zack Snyder nigdy nie będzie w stanie oddać. Mogłam nie lubić Arrow i być zmęczona niektórymi wątkami we Flashu, ale interakcje między Oliverem Queenem i Barry’m Allenem zawsze były fajne.

Oczywiście, z czasem Arrowverse zaczynało mieć swoje problemy. Niektórym postaciom nie oddano sprawiedliwości, a i w przypadku większości serii dało się wyczuć zmęczenie materiału. Weźmy, na przykład, ostatni crossover – do tej pory crossovery były czymś, na co fani czekali, bo adaptowały znane linie fabularne/eventy z komiksów (a już Kryzys na Nieskończonych Ziemiach najbardziej porażał swoimi ambicjami i zakończył się utworzeniem arrowversowej Ligi Sprawiedliwych), ale Armageddon był po prostu kiepski.

I wiecie, oglądając nowy sezon Flasha, miałam wrażenie, że powoli, powoli Arrowverse szykuje się do Blackest Night – nie tylko pojawił się tam Deathstorm, żywiący się żalem i wywołujący halucynacje zmarłych bliskich, lecz także jeszcze w poprzednich sezonach Flasha, Batwoman oraz Supermana i Lois pojawił się John Diggle, który pod koniec Arrow dostał w swoje ręce pierścień Zielonej Latarni. Ja osobiście chciałam zobaczyć Blackest Night w Arrowverse już od wielu lat, bo byłby to sposób na to, aby postaci, które dawno temu zginęły, powróciły jako spaczone wersje siebie. Niestety sytuacja z Deathstormem została szybko rozwiązana, a Diggle do tej pory nic nie zrobił z tym pierścieniem, tylko wygłosił postaciom pogadankę, a potem sobie poszedł (a jedyna informacja o jakimkolwiek serialu z jego udziałem, dotyczyła Justice U, gdzie byłby mentorem dla młodocianych superbohaterów… czyli nic ciekawego).

Ogólnie rzecz biorąc jeszcze przed tym masowym anulowaniem doszłam do wniosku, że stare serie Arrowverse – The Flash i Legends of Tomorrow – powinny już się skończyć (tak jak swego czasu skończyły się Arrow i Supergirl) i zrobić miejsce dla nowych serii. Teraz wygląda na to, że nawet tego nie będzie nam dane zobaczyć (chociaż prawdopodobnie Superman i Lois oraz Stargirl trafią na HBO Max).

Biorąc pod uwagę, że w tym roku mija dziesiąta rocznica Arrow; i że Legends of Tomorrow zakończyło się na cliffhangerze (w dodatku z udziałem Boostera Golda, na którego czekaliśmy już od wielu lat), chciałabym, aby powstał jeszcze jeden, ostatni crossover – taki łabędzi śpiew, w którym pożegnamy się z tym uniwersum we właściwy sposób. Bo choć Arrowverse miało swoje problemy, to jednak przez te dziesięć lat zapoznawało szerszą publiczność z mniej znanymi w mainstreamie superbohaterami DC; i sprawiło, że ośmielone sukcesem Arrow, powstawały inne seriale na podstawie komiksów tego wydawnictwa (jak Gotham czy Stargirl właśnie). Trochę byłoby smutno, gdyby skończyło się tylko na ledwo żywym Flashu.

Czas pokaże, jak to wszystko się skończy. A tymczasem ja będę po cichu oglądać ponownie kolejne serie Arrowverse i być może przygotuję coś bardziej sensownego za rok albo za kilka miesięcy. Już od lat chciałam zrobić listę najciekawszych postaci historycznych w Legends of Tomorrow, albo listę najlepszych odcinków w całym Arrowverse. Być może więc kiedyś poświęcę tej franczyzie cały miesiąc.

Leave a Reply