Jak pamiętacie, w zeszłym roku wydałam swój debiut – Klinikę doktora Marcha. Od tamtego czasu chodziła za mną myśl, aby wydać następną i miałam nawet kilku kandydatów – od powieści YA o lotnikach wyruszających w tajną misję, poprzez powieść dla dzieci o dziewczynce szkolącej się na rycerza oraz historię o Secie, a na kontynuacji lub prequelu Kliniki skończywszy.
Teraz mogę się pochwalić, że w przeciągu jednego dnia udało mi się napisać coś, co jest o wiele lepsze niż wszystkie te pomysły. Serio, to najlepsza rzecz, jaką napisałam od kiedy tylko pamiętam. To książka tak dobra, tak przezajebista, że nie potrzeba do niej nawet redakcji i korekty – obca ingerencja tylko popsułaby ideał. A tego przecież nie chcemy.
Ale zapewne zapytacie mnie, o czym jest to wiekopomne dzieło? Nie chcę zdradzać zbyt wiele fabuły, ale powiem tak:
Książka nosi tytuł Płacząc w deszczu i mgle. To horror opowiadający o młodym (tak gdzieś plus-minus czterdzieści lat) małżeństwie – Januszu i Grażynie Modrowskich, którzy niedawno stracili dochodowy biznes sprzedaży elektroniki i truskawek. Aby odetchnąć od walki z fiskusem, wyruszają na ukochaną działkę wraz z przyjaciółmi, ale szybko odkrywają, że w ich małej wsi zalęgło się pradawne zło: sekta hipserskich coachy-influnecerów. Czy Janusz i Grażyna przetrwają? A może ulegną nowemu stylowi życia i zatracą swoje wartości? Jest tylko jeden sposób, aby się dowiedzieć – przeczytać tę książkę!
Płacząc w deszczu i mgle ukaże się pod koniec tego tygodnia. Mogę się jednak pochwalić przygotowaną przez profesjonalnego grafika okładką: