Sylwester 2022! A co za tym idzie nadszedł czas na podsumowanie teog roku na Planecie Kapeluszy. Tym razem dużo się działo, po części na świecie, po części na blogu, dlatego przygotowałam tym razem dwa kolaże. Pierwszy związany jest ściśle z Fandomami Po Latach:

A drugi z rzeczami, którymi interesowałam się na boku. Ale nim zajmiemy się później.
Nie przedłużając, omówmy więc mijający rok na Planecie Kapeluszy.
Fandomy Po Latach
Zacznijmy od tego, że Fandomy Po Latach miały jeden skutek uboczny – kiedy powtarzałam sobie rzeczy, którymi jarałam się dawno temu, przypominałam sobie, dlaczego pokochałam je za pierwszym razem… a jednocześnie odkrywałam o nich coś nowego. Wiele z tych serii było swego czasu fenomenem – Sherlock, Gra o Tron, Arrowverse (zwłaszcza The Flash i Legends of Tomorrow) – a potem albo się trochę gorzej zestarzały, albo producenci i scenarzyści pod koniec robili z nimi dziwne rzeczy, przez co ich zakończenie witaliśmy z pewną ulgą. Inne serie – zwłaszcza Wodogrzmoty Małe, Powrót do przyszłości czy wiele filmów Dreamworks – po latach trzymają się całkiem dobrze.
Muszę jednak przyznać, że format powtarzania sobie serialu, kreskówki albo serii filmów w przeciągu jednego miesiąca przysparzał mi pewnych wyzwań. Po pierwsze – niektóre rzeczy łatwo było nadrobić w tak krótkim czasie (np. Sherlock, Powrót do przyszłości czy Wodogrzmoty Małe były bardzo krótkie); ale inne miały co najmniej sześć sezonów i do tego z odcinkami trwającymi ponad czterdzieści minut, tak więc wymagały większego nakładu czasu (dlatego nie nadrobiłam Arrow ani nie obejrzałam od początku wszystkich serii Arrowverse – zrobienie tego w przeciągu maja było niemożliwe).
Po drugie – chociaż jeszcze pod koniec 2021 roku układałam plan na to, jakiemu fandomowi poświęcić jaki miesiąc, później wiele pozycji się zmieniało, np. w czerwcu chciałam oglądać Supergirl, ale doszłam do wniosku, że Wodogrzmoty… jako “wakacyjny” serial, nadawały się na to lepiej. Ponadto jeśli chodzi o listopad i grudzień, jeszcze długo się wahałam, jakim fandomom je poświęcić (jeszcze w trakcie listopada nie byłam przekonana do Hetalii, a na grudzień rozważałam Gwiezdne Wojny, chociaż były one dla mnie jeszcze za świeże).
Po trzecie wreszcie – o ile na początku łatwo było pisać Ze wspomnień fana, o tyle później jak zaczynałam opisywać moje doświadczenia z fandomami, zdawałam sobie sprawę z tego, że o wiele lepiej byłoby mi napisać, np. o horrorach na Planecie Kapeluszy czy o świątecznych filmach, co trochę kłóciło się z pierwotnym zamysłem Fandomów Po Latach.
Nie wykluczam, że kiedyś znów napiszę coś w stylu takiego spojrzenia wstecz na dany fandom, ale wtedy już nie będę się ograniczać do jednego miesiąca.
A tak poza tym, co oglądałam?
No a w między czasie oglądałam też takie rzeczy:

O dziwo, tym razem zainteresowałam się mangą Spy x Family zanim dowiedziałam się, że ma mieć w tym roku premierę animcowa adaptacja. W zasadzie od pierwszego rozdziału pomysł ze szpiegiem adaptującym dziecięcą telepatkę i będący w udawanym małżeństwie z płatną zabójczynią (i tylko telepatka wie, kim tak naprawdę są jej rodzice) mnie zaintrygował. Chyba nie powiem nic nowego, kiedy wspomnę, że to seria, która ma prawie wszystko – i szpiegowską intrygę, i urocze scenki rodzinne, i humor szkolny… To taka mieszanka stylów, bo z jednej strony mamy misje szpiegowskie Twilighta, a z drugiej próby Anyi, aby dopasować się do szkoły i pomóc tacie przy pracy.
Jakiś czas po tym jak obejrzałam znów Wojownicze Żółwie Ninja z 2003 roku, obczaiłam kilka odcinków dwóch kolejnych inkarnacji Żółwi, a w pewnym momencie zapragnęłam nawet przeczytać pierwsze komiksy z cyklu Usagi Yojimbo. To, co mi najbardziej w nich przypadło do gustu to ta dziwna przyjaźń między Usagim a Genosuke, która wyewoluowała w osobliwy sposób (od tego, że Gen zostawił Usagiego z rachunkiem, aż po moment, w którym obaj opowiadali sobie historię swojego życia). Trochę mi było żal, że serial Netfliksa nie był o tym konkretnym Usagim, ale potrafię to zrozumieć – same komiksy bywały brutalne, choć niekoniecznie krwawe.
Na Minionki: Wejście Gru czekałam bardzo długo, bo mały Gru był, moim zdaniem, jedną z najlepszych rzeczy w pierwszych Minionkach i bardzo chciałam zobaczyć historię właśnie o nim. Zwłaszcza że te dwie retrospekcje z Jak ukraść księżyc i Minionki rozrabiają (nigdy tego tłumaczenia nie przeboleję) pokazywały nam dzieciaka, który był dość samotny, tak więc opowieść o nim i o jego przyjaźni z minionkami byłaby niczego sobie. W samym Wejściu Gru dostałam to i jeszcze więcej – kolejny wgląd w podziemny świat superzłoczyńców, młodego Nefario (który szybko stał się tumblrowym sexymenem) i relacje między Gru a Dzikim Kułakiem… Powstały z tego i z maratonu całej serii artykuł, i dwa fiki, z których jeden jest wciąż pisany.
Jakoś tak się złożyło, że odkryłam podgatunek isekaiów, gdzie dziewczyny odradzają się jako bohaterki negatywne w grach otome; a odkryłam je za sprawą anime I’m the Villainess so I’m taming the Final Boss. Wiedziałam, że taki podgatunek istnieje, ale dopiero w tym roku zapoznałam się z tym lepiej. Było to doświadczenie o tyle ciekawe, że od lat mówię, iż potrzebne nam oryginalne, nie korzystające ze znanego IP historie z żeńskimi Villain Protagonist. I’m the Villainess… i tym podobne anime, co prawda, skupiają się na jednym konkretnym typie kobiecych postaci – bogatej i rozpuszczonej rywalce w romantycznej visual novelce – ale jednak próbują coś robić. I to się ceni.
Dzięki Netfliksowi miałam wreszcie okazję obejrzeć serial Bodo. Z jednej strony zwykle stronię od polskich seriali, bo nie wzbudzają one mojego zainteresowania, a koszty produkcji nie pokrywają się z jakością fabuły (vide Belle Epoque), ale z drugiej strony zawsze lubiłam tak zwane biopiki. A opowieść o Eugeniuszu Bodo była całkiem dobrze zrobiona, zarówno pod kątem historii polskiego kina (w zasadzie co pojawiało się jakieś nazwisko aktora czy reżysera albo tytuł filmu, to je potem googlałam), jak i pod kątem oddania ducha epoki. Również muzyka była całkiem fajna. Sam główny bohater miejscami jest sympatyczny, a miejscami to ostatni drań z obsesją na punkcie zamężnej byłej koleżanki z klasy i miałam wtedy ochotę wykrzyknąć mu, aby się ogarnął. Chyba nigdy żaden polski serial mnie tak nie wciągnął i Bodo tak po prawdzie sprawił, że chciałabym w przyszłości dać szansę również innym rodzimym produkcjom.
Wreszcie jakieś dwa miesiące temu odkryłam przez przypadek perełkę – francuską animację Sklep dla samobójców. Jak można się domyślić, jest to czarna komedia o sklepie sprzedającym akcesoria do odbierania sobie życia, ale nie to mnie w niej zaintrygowało. Otóż Sklep dla samobójców ma niesamowity polski dubbing – niby złożony głównie z kabareciarzy (samego właściciela sklepu gra tam Michał Wójcik z Kabaretu Ani Mru Mru, a jego żona to Joanna Kołaczkowska z Kabaretu Hrabi), ale każdy z nich zagrał w genialny sposób swoją partię. A są tam momenty dramatyczne, zwłaszcza śpiewane (chociażby ta piosenka wykonywana przez Cieślaka z Kabaretu Moralnego Niepokoju) i, kurde, aż człowiek zdaje sobie sprawę, że oni to jednak są profesjonalni artyści.
Postanowienia noworoczne – co się udało zrobić?
Powiem Wam, że przez te lata tradycja omawiania postanowień noworocznych miała zbawienny wpływ na moją psychikę. Pozwala spojrzeć wstecz i przekonać się, że poczyniłam jakiś rozwój w swoim życiu, nawet jeśli jest on bardzo mały.
No dobrze, przejdźmy teraz do postanowień noworocznych i tego, co udało mi się w tym roku zrobić.
Po pierwsze – w tym roku minie 10 lat, od kiedy zaczęłam prowadzić tego bloga. Zamierzam tę rocznicę świętować na różne sposoby, m. in., odświeżając niektóre teksty i spoglądając z perspektywy czasu na stare fandomy, którymi się jarałam (poniekąd każdy miesiąc będzie poświęcony jednej franczyzie, która swego czasu była częścią mojego życia, a styczeń poświęcony będzie Sherlockowi). Wkrótce zobaczycie, co mam na myśli.
Pomijając Fandomy Po Latach, chciałam niektórymi tekstami, zwłaszcza rankingami, powrócić do korzeni. Na przykład, na urodziny przygotowałam nową listę moich najlepszych fanfików, podczas Wakacyjnego Wyzwania zadawałam Oscarowi pozycje związane z tym, co polecałam mu w poprzednich latach, a na Dzień Niepodległości przygotowałam tekst o polskich akcentach w zachodnich produkcjach. Powiem jednak szczerze, że nie jestem zadowolona z rocznicowego posta – mimo wszystko wolałabym, aby było to coś bardziej ambitnego. Tak więc realizację tego punktu oceniam tak pół na pół.
Po drugie – w poprzednim roku nie udało mi się wydać książki, ale poczyniłam pewne postępy w tym kierunku. Dlatego plany publikacji Kliniki doktora Marcha przechodzą na ten rok i zobaczymy, co z tego będzie.
Nie wyszło z tego za wiele, po części dlatego, że miałam też inne rzeczy na głowie, a po części dlatego, że nie wiedziałam jak się do tego self-publishingu zabrać. Ale udało mi się zainteresować samym tekstem kilka osób, które teraz mi kibicują. Ponadto dałam Klinikę doktora Marcha do przeczytania psychoterapeutce, która dała mi kilka rad odnośnie spraw merytorycznych; a także sama doszłam do różnych źródeł z zakresu psychologii.
Po trzecie – skoro mówimy już o publikacjach, to od jakiegoś czasu przygotowuję się do napisania artykułu naukowego, który byłby początkiem mojej drogi ku doktoratowi. Mam już pomysł i materiały, które dopiero zaczęłam czytać. Teoretycznie termin jest do października, będę więc miała cały rok na przygotowanie artykułu. Zobaczymy, czy pod koniec 2022 roku będę mogła się pochwalić publikacją naukową.
Chociaż publikacja nie ukazała się w samym kwartalniku, bo życie się zdarzyło (m. in. zanim zdążyłam skończyć tekst i go wysłać, zalało mi laptopa prawie tuż przed upływem terminu), ale udało mi się napisać stanowczą większość, a ponadto poznać ludzi, którzy wpasowują się w tematykę, o której artykuł traktuje, tak więc mogę go skończyć w nadchodzącym roku i gdzieś wysłać.
Po czwarte – chcę ogólnie się “odchamić”: czytać więcej artykułów i książek z mojej dziedziny, chodzić do teatru i brać udział w różnych wykładach. Chcę też zacząć uczyć się hebrajskiego na Duolingo i zdobyć osiągnięcie Conqueror, którego nie udało mi się wypełnić w 2021.
I tutaj mogę odnotować pewien sukces! Po pierwsze – założyłam sobie konto na Courserze, na której uczyłam się m. in. o kulturze starożytnego Egiptu, o Talmudzie i psychologii (a teraz robię kurs z dziennikarstwa). Ponadto zaczęłam oglądać wykłady księdza Jaszczołta z zakresu biblistyki, oraz razem z kilkoma absolwentami mojej uczelni i jednym z wykładowców brałam udział w czymś w rodzaju klubu książki (co miesiąc czytaliśmy i omawialiśmy jakieś opowiadanie lub powieść). Hebrajskiego się nie uczyłam na Duolingo, ale wróciłam tam do chińskiego i gaelickiego.
Po piąte – spróbuję w tym roku ogarnąć sprawy finansowe (m. in. ograniczyć zamawianie jedzenia do dwóch dni w miesiącu i bardziej uważnie śledzić swoje rachunki). Po części też dlatego, że…
Zaczęłam spisywać swoje wydatki w tabelce w Excelu, co sprawiło, że mam nieco lepsze pojęcie jakie są moje codzienne lub co miesięczne koszty. Niestety, jedzenie na wynos zamawiałam częściej niż dwa dni w miesiącu.
Po szóste wreszcie – chciałabym w 2022 roku wyjechać zagranicę. Najlepiej do Grecji, Egiptu, Włoch albo Belgii, ale jeszcze zobaczę. W każdym razie chcę tę wyprawę zaplanować i kasa mi się przyda.
Tego niestety nie udało mi się zrealizować, zresztą w obecnym klimacie trudno mi było cokolwiek zaplanować.
Ale wiecie co Wam powiem? W czerwcu postanowiłam opuścić Twittera, a kilka miesięcy później kupił go Elon Musk i reszta jest historią. Cieszę się w sumie, że uniknęłam ten cyrk.
Tak więc jak zwykle pewne rzeczy się udały, a pewne nie. Pozostaje mi życzyć Wam szczęśliwego Nowego Roku 2023 i widzimy się jutro z nowymi postanowieniami.